Chłodny wiatr dął od południowego zachodu. Zima zbliżała
się wielkimi krokami – najdalej za miesiąc wszystkie te zielone pastwiska
pokryje gruba warstwa białego puchu, gęste korony liściastych drzew ogołocieją,
a iglaki w tym czasie z godnością przyjmą białe, zimne czapy osadzające się na
niewielkich gałązkach. Kupiec nie czuł jednak chłodu chroniony przez grubą
przeszywanicę i elementy pancerza, które dodatkowo odizolowywały go od wiatru.
Co teraz ma począć? Rheb zadawał sobie to pytanie przez
ostatnie godziny, nie mogąc znaleźć żadnej dobrej odpowiedzi. Stracił wszystko
co zdołał wybudować za swego życia ponad rok temu, gdy został pojmany przez
Ebsynów. Przez kilka chwil, niby ćma lecąca w stronę ogniska zobaczył wreszcie
światło na końcu mrocznego tunelu, myślał że los uśmiechnął się do niego po raz
pierwszy od tak dawna... po to tylko by zburzyć wszystko to, o czym marzył w
kilku minutach spaceru między zgliszczami.
Spłonął, tak jak ćma która chciała dostać się do źródła
światła, a wleciała między płonące szczapy. Spłonął, ale również powstał z
popiołów jako zupełnie inny cżłowiek.
Skończył się dla niego czas spokoju i sielanki. Nie
będzie już mógł rozwijać rodzinnego biznesu, podróżować by sprzedać swoje
towary po jak najlepszej cenie oraz by kupić za bezcen rarytasy które w jego
stronach warte są fortunę. Ogień który jeszcze parę dni temu trawił jego sklep,
strawił część niego samego, zostawiając po sobie znacznie mroczniejszą część
duszy.
Rheb postanowił, wedle woli swojego syna, a może swojej
własnej wizji wytworzonej gdy nie miał już sił by dalej iść, że jeśli tylko
będzie mógł temu zapobiec, nie pozwoli by ktokolwiek inny zginął z ręki Karran,
by musiał cierpieć katusze, które teraz sam schował głęboko w sobie. To nie był
czas na rozpacz, ten przyjdzie gdy wszystko się skończy. To był czas na
działanie i właśnie dlatego szedł szybkim marszem na południe.
Wiatr przywiał przytłumiony i zniekształcony dźwięk
przypominający trąbę sygnałową. Rheb stanął w miejscu, by uciszyć obijające się
o siebie w plecaku przedmioty, stukającą co jakiś czas pochwę z mieczem oraz
zbroję dźwięczącą przy kontakcie z przeszywanicą i jej stalowymi kółeczkami.
Drugi dźwięk nie chciał nadejść. Mężczyzna stał i
nasłuchiwał, ale nie był w stanie wyłapać nic, co mogłoby wskazywać że to nie
było tylko złudzenie. Kupiec ruszył dalej, lecz wtem właśnie powietrze rozdarł
pisk kobiety, dobiegający dokładnie z tej samej strony co trąba. Natychmiast
ruszył na przełaj w tamtym kierunku. Serce zaczęło szybciej bić, a krew
uderzyła do mózgu, dostarczając wszystkich substancji których potrzebował.
Adrenalina sprawiła że mięśnie zaczęły łaskotać, rwąc się do walki. Rheb wspiął
się na pagórek i zobaczył niewielką wioskę wyrastającą pośrodku małej polanki na skraju lasu. Osadka składała się ledwie z kilku budynków, ale
otaczały ją dość rozległe pola na których teraz nic nie rosło. Mężczyzna
wytężył wzrok i dostrzegł dwie czarne plamy na tle bielonej ściany domu.
Karranie, niewielki patrol, który miał za zadanie pewnie zebranie jak
największej ilości jedzenia dla armii – taka rolnicza mieścina była łakomym
kąskiem ponieważ produkowała znacznie więcej niż sama potrzebowała.
Zbiegając w dół Rheb nabrał rozpędu tak, że gdy dotarł do
wilgotnej, grząskiej ziemi pola stracił równowagę i upadł. Pozbierał się
najszybciej jak mógł, a następnie, mimo pulsującej od bólu nogi oraz lekkich
zawrotów głowy ruszył dalej. Dwójka Karran zauważyła go nim jeszcze pokonał
połowę dystansu i wyszła mu na spotkanie, szykując broń do walki.
Rheb zwolnił do szybkiego marszu wiedząc, że żołnierze
nie stanową na razie zagrożenia dla nikogo z wioski. Wyszarpnął z pochwy miecz,
poprawił uchwyt i przygotował się do walki tak jak go uczył ojciec – miecz
wyciągnął przed siebie, trzymając rękojeść nisko, a sztych kierując pod
znacznym kątem ku górze. Taka pozycja była optymalnym rozpoczęciem walki nawet
przeciwko całkiem dobrym szermierzom – dawała możliwość na wyprowadzenie
szybkiego pchnięcia, przejście do cięcia od dołu, poprzez szybkie opuszczenie
sztycha, a także do obrony przed większością ataków.
Zawsze podchodził do lekcji dawanych mu przez ojca z
dystansem. Każdego tygodnia, w każdą sobotę, spędzał z nim długie godziny
najpierw na nauce podstawowych postaw, przemieszczania się między nimi, ćwiczył
podstawowe uderzenia i parowanie, później opanowywał szczególnie efektywne
kombinacje ciosów, aż wreszcie zaczął pojedynkować się z ojcem, odnosząc coraz
częściej sukcesy, doskonaląc się w sztuce walki ciężkim dwuręcznym mieczem.
Nigdy nie sądził że te umiejętności kiedykolwiek mu się przydadzą, ale – jak
widać – drogi jakimi wiedzie swoich synów Ur są niezbadane i teraz Rheb
dziękował w myślach swojemu ojcu za to że zmuszał go do cotygodniowych ćwiczeń.
Teraz, mimo że półtoraręczny miecz dziadka był znacznie
lżejszy i nieco krótszy od jego ćwiczebnej tępej broni, czuł że jest w stanie
bez problemu pokonać dwóch przeciwników, którzy właśnie do niego podchodzili.
Rheb stanął w miejscu, przyjmując pełną postawę pługa,
wysuwając dość daleko lewą nogę. Czekał cierpliwie aż dwójka Karran się zbliży
– podchodzili powoli, nieufnie, wyczuwając że ich przeciwnik nie jest tylko
szaleńcem uzbrojonym w zdobyczny miecz. Kupiec wciąż czekał, mierząc dokładnie
dystans do swoich przeciwników. Jeszcze dwa metry... metr... kilkanaście
centymetrów...
Wyskoczył do przodu, wypychając przed sobą miecz.
Sztychem trafił niespodziewającego się niczego Karrana prosto w gardło tak, że
czubek ostrza przedostał się na drugą stronę. Żołnierz w czerni upuścił miecz,
złapał się za gardło i powoli osunął na ziemię. Rheb wyszarpnął miecz z ciała
przeciwnika i ustawił się w pozycji wołu, gotów by wykonać kolejne pchnięcie.
Drugi żołnierz nie dał się jednak zaskoczyć, bo gdy tylko
kupiec wprawił ostrze w ruch, ten zszedł z jego drogi, tnąc swoim krótkim mieczem od
prawej, prosto w plecy Rheba. Urusyn poderwał swoją broń tak, by sparować atak
wroga, ale zdołał tylko musnąć jego oręż, tak że większość impetu uderzenia
musiał przyjąć na zbroję płytową, która na szczęście wytrzymała.
Kupiec był jednak teraz w doskonałej pozycji do
wyprowadzenia zdradzieckiego cięcia wymierzonego w brzuch Karrana. Przysunął
się bliżej, cały czas obserwując ostrze swojego przeciwnika i przeciągnął
sztychem przez nieosłoniętą część ciała żołnierza. Usłyszał głośny krzyk, a z
rany którą właśnie stworzył wypłynęły wnętrzności, brocząc krwią. Rheb zrobił
krok w tył, dla pewności uderzył płazem w dłoń swojego przeciwnika, zmuszając
go do wypuszczenia jego broni, a następnie pozwolił mu powoli opaść na ziemię.
Otarł swój miecz o tabard jednego z żołnierzy, a
następnie schował go do pochwy. Niewielkim nożykiem wyciął symbol Karran z
ubrań obu najeźdźców i włożył je do jednej z sakiewek przytroczonych do pasa.
Nie oczekiwał chwały, więc odprowadzany przerażonymi spojrzeniami
tubylców ruszył dalej swoją drogą, czując że właśnie naprawdę wstąpił na drogę,
którą sobie przeznaczył.
zobaczył niewielką wioskę wyrastającą pośrodku niewielkiej polanki - powtórzenie ;)
OdpowiedzUsuńćwiczył podstawowe uderzenia i parowaniej - ta literówka mnie rozwaliła, wybacz xD :D
kupiec naparł na ostrze - hm, "naparł" brzmi, jakby ten miecz był w czymś osadzony, czy coś ;p
No, to by było na tyle ;) Świetna scena walki :)
a) Poprawione.
Usuńb) Poprawione, dobrze że chociaż do celów rozrywkowych się błąd przydał.
c) Faktycznie, trochę w innym znaczeniu się słowa "naparł" używa... Mój błąd, poprawione.
Dzięki wielkie za sprawdzenie, jak zwykle.