Rheb klęczał przy swoim nowym przyjacielu zmywając pot
oblewający twarz rannego mokrą szmatką. Rana goiła się dość szybko, toksyna
została zdezaktywowana, a częsta zmiana opatrunków sprawiła, że ciało sprawnie
poradziło sobie z zasklepieniem sporego cięcia.
Goltan, rozpalony wciąż dość wysoką gorączką, prawie
przez cały czas majaczył, nie będąc do końca pewnym tego co się z nim dzieje.
Rheb wiedział, że prędzej czy później ten stan minie, a do tego czasu musi
tylko schładzać go najlepiej jak może i czekać, jednak zapasy które zabrał ze
sobą z domu zaczynały się coraz bardziej kurczyć. Zaczął racjonować żywność
trzy dni temu, przydzielając sobie małe porcje mające na celu raczej uciszyć
burczący żołądek choć na chwilę. Goltan potrzebował teraz jedzenia znacznie
bardziej niż on. Nie zmieniało to jednak faktu, że pożywienie skończy się za
pięć dni i jeśli do tego czasu Ebsyn nie odzyska choć części sił, Rheb będzie
musiał go tu zostawić, by znaleźć pożywienie, a gdy wróci może go już tu nie
zastać – najeźdźcy lub dzikie zwierzęta z pewnością odnajdą łatwy cel.
Karranie pojawiali się w okolicy średnio raz na dwa dni,
po czym Rheb wywnioskował, że nie może ich być aż tak dużo. Najprawdopodobniej
prowadzili wojnę podjazdową, licząc na jak najdłuższe niezorganizowanie sił
obrońców, wysyłając co jakiś czas niewielkie patrole lub grupy uderzeniowe ze
swoich zabezpieczonych pozycji gdzieś w okolicach wybrzeża. Najpewniej jednak posłali
już po posiłki i nim minie zima, Nowy Świat zaleje znacznie potężniejsza rzeka
wojsk w czarnych tabardach.
Ktoś krzyknął w oddali. Szorstki, urywany język. Karranie
sprawdzali czy nikt nie wszedł na ich terytorium, już drugi raz tego dnia.
Możliwe że przemieszczają się teraz na południe, wysyłają niewielkie oddziały,
zbierając się w innym miejscu, gotując do ataku.
Rheb uznał, że nie może już czekać. Spakował wszystko, co
wciąż nadawało się do użytku, zarzucił plecak na plecy i ostrożnie posadził
Goltana.
- Trzymaj się,
przyjacielu – powiedział, podnosząc go i układając na swoim barku.
Urusyn stanął na skraju lasu i rozejrzał się. Stał w
ciszy, nasłuchując, lecz mimo hulającego w oddali wiatru nie słyszał nic.
Karranie odeszli, wyjście na otwartą przestrzeń było w miarę bezpieczne.
Plecak i ciało dorosłego mężczyzny na ramieniu ciążyły mu
bardziej niż zwykle. Nie zjadł porządnego posiłku od kilku dni, do tego nigdy
też nie był wielkim siłaczem. Na szczęście słyszał już w oddali cel swojej
podróży – ciche pluski i szumy rzeki płynącej nieopodal. Jej nurt nie był zbyt
silny, ale lodowata woda, płynąca aż z mroźnych, wschodnich gór mogła…
Rheb położył ostrożnie swojego przyjaciela na ziemi,
zrzucił plecak i usiadł, dysząc ciężko. Znajdował się nie dalej niż sto kroków
od brzegu. Krystalicznie czysta woda omywała kamienie leżące na dnie, szumiąc
cicho, kojąco.
Urusyn podniósł się i wziął Goltana na ręce, trzymając go
przed sobą. W tej pozycji mężczyzna wydawał się co najmniej dziesięć razy
cięższy. Rheb zatrzymał się przy brzegu, poprawił chwyt, a następnie zrobił
pierwszy krok, zanurzając nogę po łydkę w lodowatej wodzie. Czuł jak z jego
ciała ulatuje całe ciepło, a ostre igiełki mrozu wbijają się w jego skórę, mimo
że miał na sobie dość grube spodnie.
Kolejny krok, zanurzał się coraz bardziej. Jeszcze jeden.
Zgiął się w pół, gdy chłód uderzył w jego brzuch. Jednocześnie jednak, z każdym
kolejnym centymetrem zanurzał się Goltan, dla którego szok termiczny musiał być
jeszcze większy. Ebsyn poderwał się do góry, uciekając mimowolnie od wody, lecz
Rheb wchodził coraz dalej i dalej. Zaczął się trząść, szczękać zębami. Zaczynał
powoli tracić czucie w stopach, ale zarazem jego przyjaciel zanurzał się coraz
głębiej, walcząc z konwulsjami.
- Działaj…
działaj… - szeptał Urusyn, czując jak jego ręce zaczynają słabnąć, opuszczając
Goltana coraz niżej i niżej.
Nurt rzeki wyrwał mu mężczyznę z dłoni. Ebsyn odpływał, a
Rheb nie był w stanie za nim skoczyć, bo jego ruchy i tak już były znacznie
spowolnione. Kupiec wyciągnął rękę ku rannemu, jednocześnie tracąc równowagę.
Poderwał się, spanikowany, gdy jego twarz dotknęła lodowatej powierzchni wody.
Natychmiast ruszył w stronę brzegu, zamierzając ruszyć w pogoń za Goltanem gdy
tylko znajdzie się na suchym lądzie.
W tym samym momencie jednak, gdzieś po jego lewej coś
plusnęło. Ebsyn zakaszlał, odzyskując władzę w członkach. Najszybciej jak mógł
podpłynął do brzegu i zaległ na piasku kilkanaście metrów od Rheba, dysząc
ciężko.
Kupiec uśmiechnął się mimo drgawek, jakie targały jego
ciałem.
najlepiej jako może - literówka ;p
OdpowiedzUsuńNo i w sumie tyle ;) + jak zwykle świetnie ;p
Dzięki, poprawione!
Usuń