Cień, ciemniejszy niż wszystko wokół przemknął w zaułku wielkiego miasta. Za dnia takie uliczki wydają się tylko odstraszać swoim wyglądem, lecz gdy tylko zapada zmrok i ujawniające wszelkie tajemnice promienie słońca gasną, te niepozorne miejsca zmieniają się w gniazdo i siedzibę czystego zła, schronisko najgorszych wyrzutków społeczeństwa i nieschwytanych do tej pory psychopatów.
Każdy, kto odważy się spacerować w okolicy takiego miejsca, musi być bardzo odważny, lub bardzo głupi . Jednak nie Kasia, młoda studentka trzeciego roku socjologii. Ona nie była ani głupia, ani przesadnie odważna. Po prostu nie miała innego wyboru – musiała przejść przez tą nieciekawą okolicę, by dotrzeć do domu.
Wykłady przesunęły się nieco, pracujący chłopak nie mógł jej odwieźć, a pomysł noclegu na uczelni nijak nie przypadł jej do gustu. Tak więc trzęsąc się z zimna i – choć nie chciała tego przed sobą przyznać – ze strachu, dziewczyna jak najszybciej starała się dojść do domu, zwracając na siebie jak najmniej uwagi.
Lecz jego uwadze nie umknie nikt…
W jednej chwili Kasia szła prosto wąskim chodnikiem, a w drugiej leżała na wilgotnym asfalcie zaułka. Potylica eksplodowała bólem i dziewczyna krzyknęła. „Cholerne szpilki” pomyślała przez ułamek sekundy, ale coś w głębi umysłu podpowiadało inne rozwiązanie zagadkowego przemieszczenia. Próbowała krzyknąć, lecz nim wydała z siebie chociażby jeden dźwięk, pachnąca duszącym zapachem sali chirurgicznej ręka zakryła jej usta. Zupełnie porzuciła myśl o swej niezgrabności. Spanikowała, szamocząc się i próbując uciekać.
Zauważyła, że jej mięśnie nagle dziwnie zwiotczały, a ruchy stały się niemrawe, jakoby wykonywane od niechcenia. Ten ktoś musiał jej coś wstrzyknąć. Przez głowę dziewczyny przebiegło tysiąc najgorszych scenariuszy. Gwałt, okaleczenie, chore praktyki jakiegoś zboczeńca, wreszcie śmierć z ręki zwyrodnialca. Ta ostatnia myśl uderzyła w nią jak kafar, przygniatając do ziemi i na chwilę przerywając wszelkie próby uwolnienia się, tylko po to, by zaraz zacząć szamotać się ze zdwojoną siłą.
- S… Spokojnie, kruszynko… - ktoś tuż obok jej ucha szepnął ni to uspokajającym, ni to przerażającym tonem.
Spojrzała w stronę, z której dochodził dźwięk. Na tle nocnego, bezgwiezdnego nieba odrysował się kształt zdeformowanej głowy, niemalże pozbawionej szyi i otoczonej zbyt wysoko uniesionymi barkami. Nie zdołała dostrzec rysów twarzy, ale zauważyła dziwny, biały odblask, jakoby twarz napastnika była wysmarowana tłuszczem, albo zakryta maską. Kasia zauważyła, że jej kończyny zupełnie już się nie poruszają, a dziwny człowiek dotyka jej szyi czymś mokrym i śmierdzącym alkoholem. Marker?
Chwilę potem rozbłysło przerażająco jasne światło, bijące prosto z małej, LED-owej lampki przyczepionej do czoła mężczyzny. Kasia odruchowo próbowała zamknąć oczy, lecz powieki usłuchały tylko częściowo, mrużąc się groteskowo. Wtem poczuła, że coś zimnego i nieprzyjemnie wbijającego się w skórę dotknęło jej szyi dokładnie w miejscu, które przed chwilą znaczył marker. Umysł Kasi począł z wolna unosić się na falach oceanu szaleństwa i nieświadomości, próbując wyprzeć to, co działo się w tamtej chwili, lecz silny, rozrywający ból wyrwał ją z tego stanu stalowym szponem.
Ktoś ODPIŁOWYWAŁ jej głowę. Jej usta otworzyły się w niemym krzyku, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk, bo napastnik dotarł już do tchawicy.
- Pięć sekund po dekapitacji, tak? –pomyślała Kasia, przypominając sobie gdzieś zaczytany fakt dokładnie w momencie, gdy ostatnie włókno mięśniowe i skóra zostały oderwane od reszty ciała, a cały świat spowiła mgła…
Stwór otarł piłę o ubranie swojej ofiary i podniósł głowę za włosy, układając ją w swoich ramionach tak, jak trzyma się nowonarodzone dziecko. Pogładził swój nowy eksponat po policzku i już zaczął planować, co z nim zrobi, gdy dotrze do pracowni…
Głowa nadziała się na wbity w blat stołu kolec z głuchym mlaśnięciem. Utrzymywało to ją w dość niefinezyjny, ale nad wyraz pewny sposób, podczas gdy Mort zajmował się drobną… kosmetyką swoich dzieł. Najpierw człowiek - zbyt niski, by uznać go mężczyzną, a zbyt wysoki by zakwalifikować jako dziecko – zdjął drewnianą, lakierowaną maskę z twarzy, kładąc ją obok na stole. Słoje drewna pięknie odrysowały się podczas bejcowania, tworząc osobliwy, ale i na swój sposób piękny wzór maski typowego, smutnego aktora z dawnych czasów.
Twarz Morta była groteskowo powykrzywiana, tak że ledwo przypominała ludzką. Oklapnięte powieki, zapadłe policzki i bardzo wyraźne kości czaszki nadawały mu wygląd żywego trupa, którego mięśnie zdążyły już przegnić, pozostawiając tylko skórę ciasno opinającą czaszkę.
Pierwsze cięcie było delikatne, jak muśnięcie piórka o skórę, jednak spełniło swoje zadanie, odcinając część mięśni mimicznych i sprawiając, że zastygły na twarzy wyraz przerażenia zelżał. Skóra w miejscach nacięcia odstawała, jednak nie było to wielkim problemem, bo chwilę potem kolejne wprawne cięcie oderwało następną partię mięśni, powoli odsłaniając piękną, białą kość czaszki. Mort pracował powoli, tnąc dokładnie, nigdy nie poprawiając swojej pracy. Wszystko musiało być gotowe już za pierwszym cięciem, już za pierwszym pociągnięciem skalpela. Kilka godzin później stała przed nim gotowa, goła czaszka z wymalowanym dokładnie nacięciem w górnej jej części. Mort zrzucił resztki tkanki do dużego, czarnego wiadra, przemył z krwi swój blat i zabrał się za czystą i piękną zarazem pracę odcinania szczytu czerepu swojej nowej siostry… Nim jednak chwycił za piłę, małym śrubokrętem wydrapał na czole czaszki imię. Ann. To właśnie Ann brakowało jej do kolekcji…
Otwarta czaszka wciąż miała w sobie mózg i opony mózgowe, więc Mort musiał się jeszcze trochę pobrudzić, jednak oddzielanie miękkiej, kruszącej się w dłoniach tkanki mózgu i zdzieranie opon mózgowych nie było już tak nieprzyjemną pracą jak oskórowywanie swoich ofiar.
Gdy wszystko było gotowe, Mort odmierzył odpowiednią ilość specjalnej, kostno podobnej mieszanki, wypełniając puszkę mózgową niemalże do połowy.
Zamknął czerep, przytwierdzając go drobną ilością tej samej masy i uderzył na próbę pałeczką w kość.
- Taak… TAAK! Czyste A. Jesteś genialny, Morciu… - krzyczał coraz głośniej rzemieślnik.
Mort podniósł czaszkę, nie przytrzymywaną już nijak przez stalowy bolec i zaniósł do drugiego pomieszczenia, rozświetlonego dziesiątkami gazowych lamp. W samym jego centrum stał osobliwy ołtarzyk złożony z dokładnie trzydziestu dziewięciu czaszek, ułożonych w cztery rzędy ósemek i jedną wybrakowaną siódemkę. Mort położył swoje nowe dzieło pomiędzy Ginnie i Harriet, dopełniając makabrycznego, lecz na swój sposób pięknego obrazu poustawianych równo czaszek. Mężczyzna sprawdził, czy wszystko jest w porządku. Czerepy stały w równych rządkach, nic nie zaburzało harmonii… Można było wreszcie zrealizować plan… Plan od lat wprowadzany w życie.
Przygasił wszystkie gazowe lampki, zapalając na wpół wypalone świece otaczające ołtarzyk. Sprawdził, czy pięknie rzeźbiony pistolet skałkowy leży pomiędzy pierwszymi świecami po prawej, a nuty wciąż spoczywają na stojaku po lewej. Ołówek miło zaciążył w lewej kieszeni spodni, a dwie pałeczki do kotłów dały o sobie znać pod klapą garnituru. Mort był wreszcie gotów, by spełnić marzenie swego życia.
Wyciągnął pałeczki i uderzył na próbę w czaszkę Ann. Piękny, nieco głuchy dźwięk A rozniósł się po genialnej pod względem akustycznym sali. Uderzył następnie w Harriet i nieczysty odgłos przetoczył się po starych, wilgotniejących murach.
- H, NIE B, HARRIET! – wrzasnął Mort, uderzając w czaszkę i łamiąc jej żuchwę, która rozleciała się na pół.
O dziwo poskutkowało i Harriet brzmiała już tak, jak powinna. Mort zaczął grać. Wpierw powoli, ważąc każdą nutę, lecz wraz z kolejnymi taktami począł przyspieszać, uderzając coraz szybciej i szybciej. Każdy dźwięk zdawał się idealnie pasować do całości, dopełniając makabrycznego, a zarazem pięknego przedstawienia. Utwór począł tężeć, zwalniać i przytłaczać, jakoby przekazując uczucie nieskończonego ciężaru spoczywającego na piersiach kompozytora, lecz wtem głośny dźwięk wybuchł, w hali i zabrzmiały triumfalne tony, coraz silniej roznoszące się i rezonujące w powietrzu.
Ostatnia, finalna oktawa, wybrzmiała jakby ostro, ale i kojąco, kończąc utwór.
Mort odłożył pałeczki pomiędzy czaszki, wyjął ołówek i dorysował kilka ostatnich znaków.
Ćwierćnuta.
Pauza.
Pauza.
Nieudolny rysunek karabinowej kuli…
Rzucił ołówek na ziemię i chwycił pistolet skałkowy. Przystawił go sobie do głowy i pociągnął za spust.
Kilka kropel krwi padło na nuty, pokrywając tytuł w delikatnej mgiełce posoki.
„Danse Macabre”…
Pierwsze cięcie było delikatne, jak muśnięcie piórka o skórę, jednak spełniło swoje zadanie, odcinając część mięśni mimicznych i sprawiając, że zastygły na twarzy wyraz przerażenia zelżał. Skóra w miejscach nacięcia odstawała, jednak nie było to wielkim problemem, bo chwilę potem kolejne wprawne cięcie oderwało następną partię mięśni, powoli odsłaniając piękną, białą kość czaszki. Mort pracował powoli, tnąc dokładnie, nigdy nie poprawiając swojej pracy. Wszystko musiało być gotowe już za pierwszym cięciem, już za pierwszym pociągnięciem skalpela. Kilka godzin później stała przed nim gotowa, goła czaszka z wymalowanym dokładnie nacięciem w górnej jej części. Mort zrzucił resztki tkanki do dużego, czarnego wiadra, przemył z krwi swój blat i zabrał się za czystą i piękną zarazem pracę odcinania szczytu czerepu swojej nowej siostry… Nim jednak chwycił za piłę, małym śrubokrętem wydrapał na czole czaszki imię. Ann. To właśnie Ann brakowało jej do kolekcji…
Otwarta czaszka wciąż miała w sobie mózg i opony mózgowe, więc Mort musiał się jeszcze trochę pobrudzić, jednak oddzielanie miękkiej, kruszącej się w dłoniach tkanki mózgu i zdzieranie opon mózgowych nie było już tak nieprzyjemną pracą jak oskórowywanie swoich ofiar.
Gdy wszystko było gotowe, Mort odmierzył odpowiednią ilość specjalnej, kostno podobnej mieszanki, wypełniając puszkę mózgową niemalże do połowy.
Zamknął czerep, przytwierdzając go drobną ilością tej samej masy i uderzył na próbę pałeczką w kość.
- Taak… TAAK! Czyste A. Jesteś genialny, Morciu… - krzyczał coraz głośniej rzemieślnik.
Mort podniósł czaszkę, nie przytrzymywaną już nijak przez stalowy bolec i zaniósł do drugiego pomieszczenia, rozświetlonego dziesiątkami gazowych lamp. W samym jego centrum stał osobliwy ołtarzyk złożony z dokładnie trzydziestu dziewięciu czaszek, ułożonych w cztery rzędy ósemek i jedną wybrakowaną siódemkę. Mort położył swoje nowe dzieło pomiędzy Ginnie i Harriet, dopełniając makabrycznego, lecz na swój sposób pięknego obrazu poustawianych równo czaszek. Mężczyzna sprawdził, czy wszystko jest w porządku. Czerepy stały w równych rządkach, nic nie zaburzało harmonii… Można było wreszcie zrealizować plan… Plan od lat wprowadzany w życie.
Przygasił wszystkie gazowe lampki, zapalając na wpół wypalone świece otaczające ołtarzyk. Sprawdził, czy pięknie rzeźbiony pistolet skałkowy leży pomiędzy pierwszymi świecami po prawej, a nuty wciąż spoczywają na stojaku po lewej. Ołówek miło zaciążył w lewej kieszeni spodni, a dwie pałeczki do kotłów dały o sobie znać pod klapą garnituru. Mort był wreszcie gotów, by spełnić marzenie swego życia.
Wyciągnął pałeczki i uderzył na próbę w czaszkę Ann. Piękny, nieco głuchy dźwięk A rozniósł się po genialnej pod względem akustycznym sali. Uderzył następnie w Harriet i nieczysty odgłos przetoczył się po starych, wilgotniejących murach.
- H, NIE B, HARRIET! – wrzasnął Mort, uderzając w czaszkę i łamiąc jej żuchwę, która rozleciała się na pół.
O dziwo poskutkowało i Harriet brzmiała już tak, jak powinna. Mort zaczął grać. Wpierw powoli, ważąc każdą nutę, lecz wraz z kolejnymi taktami począł przyspieszać, uderzając coraz szybciej i szybciej. Każdy dźwięk zdawał się idealnie pasować do całości, dopełniając makabrycznego, a zarazem pięknego przedstawienia. Utwór począł tężeć, zwalniać i przytłaczać, jakoby przekazując uczucie nieskończonego ciężaru spoczywającego na piersiach kompozytora, lecz wtem głośny dźwięk wybuchł, w hali i zabrzmiały triumfalne tony, coraz silniej roznoszące się i rezonujące w powietrzu.
Ostatnia, finalna oktawa, wybrzmiała jakby ostro, ale i kojąco, kończąc utwór.
Mort odłożył pałeczki pomiędzy czaszki, wyjął ołówek i dorysował kilka ostatnich znaków.
Ćwierćnuta.
Pauza.
Pauza.
Nieudolny rysunek karabinowej kuli…
Rzucił ołówek na ziemię i chwycił pistolet skałkowy. Przystawił go sobie do głowy i pociągnął za spust.
Kilka kropel krwi padło na nuty, pokrywając tytuł w delikatnej mgiełce posoki.
„Danse Macabre”…
Hu, przeczytałam. Makabryczne, ale... ciekawe ;P Nie znam się na horrorach i nie przepadam, ale ten mi się spodobał ;) Nie wiem dlaczego, po prostu jest ciekawy xD
OdpowiedzUsuńCiekawostka - tekst pierwotnie powstał na konkurs o tematyce "Muzyka". Niestety jury chyba bało się wracać po zmroku do domu i opowiadanie nie zajęło żadnego miejsca ;)
OdpowiedzUsuńHahaha XD Założę się, że to była najoryginalniejsza praca :D
Usuń