Gwar w karczmie, mimo wczesnej pory, był znacznie większy
niż nieraz podczas uroczystości organizowanych od czasu do czasu w mieście. W
sporej izbie zebrało się kilkudziesięciu mężczyzn, w większości młodych,
których włosy nie zostały jeszcze przyprószone siwizną. Każdy dyskutował
głośno, starając się wyrazić swoje niezadowolenie, wykrzyczeć swoje wątpliwości
na temat samego zgromadzenia, jak i szczątkowych informacji jakie uzyskali od
Kala.
Po drewnianych schodkach ukrytych w rogu pomieszczenia
powoli zeszli Rheb i Goltan, zatrzymując się na półpiętrze. Patrzyli przez
kilka chwil na rozentuzjazmowany tłum, czekając aż atencja sama zwróci się w
ich stronę. Jeden po drugim, mieszkańcy zauważali ich i szturchali swoich
sąsiadów, uciszając wszystkich w kilkanaście sekund. Nastała nienaturalna
cisza, wszyscy czekali na słowa jednego z przybyszów. W końcu wyglądający na
najstarszego mężczyzna wystąpił z tłumu i powiedział głośno:
- To się nie może
udać! Nie będziemy walczyć, jeśli w każdej chwili Karranie mogą przyjść i
pozabijać nasze rodziny! Ja wracam do swojego warsztatu!
Rheb zaśmiał się krótko, a następnie natychmiast
spoważniał.
- Nie rozumiesz,
głupcze, że gdy przyjdą Karranie nie będzie ani twojego warsztatu, ani ciebie,
ani twojej rodziny? Dopóki jesteśmy rozproszeni nie mamy żadnej szansy
przeciwko najeźdźcy.
Po jego słowach nastała grobowa cisza. Widmo wojny było
do tej pory bardzo odległe, choć każdy widział okrutnie poranionych i półżywych
ludzi wnoszonych do klasztoru.
- Przybysz ma
rację. Sami nie mamy szans. Żaden z nas nie jest wojownikiem – powiedział ktoś
z tłumu, wzbudzając niewielki pomruk aprobaty.
- Ale dlaczego to
my mamy walczyć? Żadna inna wieś nie zbiera się do bitki! – znów słowa jednego
z mężczyzn wywołały krótki pomruk.
- Oczywiście.
Dlatego właśnie wy nie będziecie stać w pierwszej linii, walcząc o swój kraj.
Wy będziecie tylko iskrą, która zapali cały Nowy Świat do walki. Wy macie tylko
rozesłać wici po wszystkich wsiach i miasteczkach, powiedzieć im że każdy
chętny do bitwy ma zebrać tyle broni ile jest w stanie unieść i udać się na
zachód od zatoki Ak’t i tam założyć obóz, czekając na innych.
- Wszystkich? –
zapytał po chwili Kal, wyłaniając się z tłumu.
- Wszystkich.
Potrzebujemy i Ebsynów, i Urusynów, by wygrać tę bitwę, a nasi władcy nigdy
tego nie przyznają.
Wrzawa rozgorzała na nowo. O ile pomysł zebrania do walki
wszystkich Ebsynów był do zaakceptowania, o tyle jednoczenie dwóch odrębnych
nacji było absolutnie niemożliwe.
- Cisza! – Głos
Goltana uderzył jak grom, uciszając wszystkie spory. – Wiele lat temu, gdy nasi
ojcowie i dziadowie zasiedlali te ziemię, wysiadali z jednej łodzi. Nie było
podziałów, każdy stał ramię w ramię z każdym, wiedząc tylko jedno – ziemia
wokół nas jest ziemią niczyją i każdy może zagarnąć dla siebie tyle, ile
potrzebuje. Dopiero później dwóch fanatyków uznało, że życie w ciągłej waśni
jest lepsze niż to prowadzone w zgodzie i pokoju. Nastąpił rozłam, który trwa
do dziś, a przez który nasi królowie nie chcą przyznać, że w pojedynkę nie
zdołają powstrzymać tej inwazji!
- Urusynom nie
można ufać! – Ktoś z tyłu sali splunął.
- Urusyni to
ludzie tacy sami jak my. Z dziada, pradziada, ten sam ród. Więcej – ten
człowiek, który właśnie przekonał was do wyruszenia na wojnę jest Urusynem! –
Rheb skinął głową, a po pomieszczeni poniosła się fala przestrachu i
nienawiści. – I wiem, że można mu ufać. Pomogłem mu w czasie jego próby, on
później ocalił moje życie. Gdyby nie on, nie stałbym teraz tutaj i nie mówił do
was. Więc przestańcie rozpamiętywać błędy dwóch starych głupców, którzy wmówili
wam, że musicie walczyć z waszymi braćmi. Wsiadajcie na koń i galopem pędźcie
do każdej wioski, którą znacie, by przekazać wieści, że Nowy Świat na ponów
stał się jednością!
Po tej przemowie nie nastąpił moment wielkiego tryumfu,
olbrzymi krzyk radości i wiwaty. Każdy powoli trawił to, co powiedział Goltan i
powoli przyznawał mu rację.
Pierwszy krawiec ruszył w stronę drzwi, mówiąc cicho:
- Pożegnam się z
żoną i córką. Ruszę na północ.
Kolejni poszli w jego ślady, deklarując kierunek lub
miejscowość, do której zamierzają się udać.
Rheb poklepał Goltana po zdrowym ramieniu.
- Doskonała
robota. Nie nadszedł jednak jeszcze czas odpoczynku. Musimy wyruszyć dalej,
zdobyć potężniejszych sojuszników.
Super ;-) Spodobało mi się to: "Po tej przemowie nie nastąpił...". Znalazłam tylko jeden błąd: patrzeli ;-) Gdzieś na samym początku.
OdpowiedzUsuń