- Co teraz? –
zapytał Goltan, gdy Moraneb zdążyło już zniknąć za horyzontem.
- Jak twoja ręka?
Dasz radę iść? – powiedział Rheb, ignorując pytanie Ebsyna.
- Wciąż jeszcze
trochę boli, ale jest lepiej.
- Dobrze. W takim
razie zmienimy ci opatrunek, a później nasze drogi się rozejdą.
Nastała chwila ciszy. Goltan zatrzymał się, Rheb również
stanął kilka kroków dalej.
- Podburzyłeś
ludzi do walki, a teraz uciekniesz? Tak po prostu? – zapytał pasterz.
- Oczywiście, że
nie. Musimy jednak przekonać innych mieszkańców tych ziem by wyruszyli razem z
nami, a odwiedzenie ich we dwójkę mija się z celem. – Rheb podszedł do swojego
przyjaciela, rzucił na ziemię podłużny pakunek zawinięty w przybrudzone szmaty
i zaczął ostrożnie odwijać bandaże. Spomiędzy zasklepiających się bruzd
długiego cięcia wystawały gnijące fragmenty roślin. Na początku faktycznie musiały
dobrze oczyścić ranę, lecz teraz bardziej szkodziły niż pomagały. Nie zważając
na syknięcia bólu rannego, powyrywał źdźbła z ciała, a całość delikatnie
przemył wodą. Pokropił cięcie na całej długości miksturą z Morzyna Krzyczącego,
by przyspieszyć gojenie, a następnie zabandażował wszystko nowym zestawem
opatrunków.
- Powinno
wytrzymać, dopóki wszystko się nie zabliźni. Za jakieś dwa-trzy tygodnie
będziesz musiał to wszystko odwinąć , oczyścić z pozostałości roślin i zacząć
powoli przyzwyczajać ramię do ruchu. Zachowaj temblak, poruszaj ręką najpierw
ostrożnie, żeby rozćwiczyć bliznę. Takie rany nigdy nie znikają do końca.
Goltan pokiwał głową, obaj powoli ruszyli dalej.
- Dokąd mam iść?
Do tej pory nie pisnąłeś na ten temat ani słówka.
Rheb spojrzał mu w oczy.
- Na daleki
północny-zachód.
Pasterz wytrzeszczył oczy.
- W góry
zamieszkałe przez gigantów? Zjedzą mnie na śniadanie nim zdążę się przedstawić!
– wykrzyknął, zapominając się i podrywając chore ramię, które zapulsowało
bólem.
- Są całkiem łagodni,
po prostu nie lubą robić interesów z obcymi.
- To nie zmienia
faktu, że mają dwadzieścia metrów wzrostu i mogą zgnieść mnie jak muchę! Poza
tym niby dlaczego mieliby ruszyć ze mną na wojnę, która ich nie dotyczy?
- Owce –
powiedział lakonicznie Rheb.
- Owce?
- Tak, owce.
Giganty to w większości pasterze, jak ty, tylko ich trzódka daje pięćset, a nie
pięć kilo wełny co sezon. Dotrzesz do nich tą drogą, zdobędziesz ich zaufanie,
a później roztoczysz przed nimi bardzo obrazową wizję inwazji Karran, którzy
zabiją ich zwierzęta, spalą osady i pozabijają ich samych. Bułka z masłem.
Goltan zaśmiał się histerycznie.
- Masz może
jeszcze jakieś niewykonalne zadania?
- Mógłbyś
spróbować przekonać do naszej sprawy skalne golemy, ale to będzie znacznie
trudniejsze.
Pasterz pokiwał głową z niedowierzaniem. Ten szaleniec
naprawdę wierzył w swoje słowa.
Mężczyźni zatrzymali się. Las zaczął powoli zanikać,
otwierając się na nieskończone zielone równiny. Rheb rozchylił szmaty pakunku,
który niósł ze sobą od momentu wyruszenia z Moraneb. Wyciągnął z niego prosty,
pasterski kij z niewielkim zdobieniem na zakrzywionym końcu. Goltan przyjął
prezent bez słowa, tylko lekko skinąwszy głową. Miło było znów poczuć znajomy
drewniany kij pod palcami, który przywodził na myśl niezliczone dni spędzone na
spokojnym wypasaniu owiec, lecz zarazem przypominający o jego niedawnej
stracie. Mężczyzna zacisnął mocno dłoń na kiju, aż zbielały mu kłykcie.
- Ty tam, ja tu. –
Rheb wskazał palcem po kolei dwa kierunki.
Goltan skinął głową, patrząc na Urusyna. Uścisnęli swe
dłonie, kupiec delikatnie klepnął pasterza w zdrowe ramię, a następnie ruszył
na zachód.
- Spotkamy się za
miesiąc przy Ebsyńskiej arenie – krzyknął przez ramię Rheb, nie zatrzymując
się.
Goltan stał jeszcze przez chwilę, patrząc na odchodzącego
przyjaciela, a następnie pokręcił głową i wspierając się na pasterskim kiju
wyruszył w drogę.
Heh :-D Udało Ci się mnie rozbawić xD Fajny fragment, czekam niecierpliwie na ciąg dalszy ;-)
OdpowiedzUsuń