Kapłanka Oe mieszała ostrożnie w żeliwnym kociołku,
uważając by chochla nie zaplątała się w długie liście krążące wewnątrz. Zbyt
dynamiczne poruszanie łyżką na tym etapie sprawiało, że zioła zbijały się w
wielką kulę, która nie oddawała swoich składników do wody, przez co znacznie
osłabiała działanie warzonej mikstury. Ciche postukiwania metalu o metal niosły
się po świątyni Be, puszystej bogini zwiastującej obfite plony.
Ostatnie kilka dni wydawały się dość monotonne, choć
miała do czynienia z kilkoma ciekawymi przypadkami. Odwiedziła już łącznie trzy
wioski, tylko w jednej z nich spotykając większą liczbę rannych – w Moraneb.
Pozostałe mieściny na szczęście nie doświadczyły jeszcze chłodnego oręża
Karran, więc dziewczyna musiała zająć się tylko typowymi przypadłościami.
Na zewnątrz podniosły się krzyki, rozgorzał gwar. Aenna
nie przestała powoli zataczać kręgów w kociołku, ale odwróciła głowę w stronę
drzwi, które nagle otworzyły się z hukiem. Do środka wmaszerował pochód kilku
mężczyzn niosących wyginającego się z bólu człowieka. Szaty miał rozdarte w
kilku miejscach, a prawie całą skóra na ciele zmieniła się w krwawą mozaikę,
jakby ranny został oskórowany. Aenna wypuściła chochlę z rąk i natychmiast
podeszła do przyniesionego.
Wskazała delikatnie ręką na ziemię, rozkazując miejscowym
położenie go na podłodze – wszyscy doskonale wiedzieli, że kapłanka nie będzie
z nimi rozmawiać, tłumacząc co się dzieje. Wieść o milczącej służącej Oe
obiegła okoliczne wsi w mgnieniu oka, co było dla dziewczyny nader wygodne, nie
musiała konfrontować się z ludźmi już tak często.
Aenna uklękła przy wyginającym się z bólu mężczyźnie,
jęczącym co chwila i delikatnie dotknęła skóry na jego przedramieniu. Po
opuszkach palców dziewczyny przebiegła iskierka, rozchodząca się dalej, w górę
ręki. Magia.
Ktoś rzucił na tego biedaka dość potężną klątwę. Czyżby
Karranie mieli również magów bojowych?
Kapłanka przymknęła oczy i powiodła swoje ręce wysoko nad
rannym, wyszukując kluczowych elementów wiążących zaklęcie z ciałem mężczyzny.
Pięć mocnych punktów przyczepu, za nadgarstki, kolana i szyję, a także
niewielka nitka biegnąca prosto do serca. Klątwa śmiertelna, która miała przed
śmiercią przyprawić cel o wielkie katusze.
Aenna przypomniała sobie dokładnie rozdział książki
traktujący o zdejmowaniu tego typu zaklęć. Wyciszyła się jeszcze bardziej,
pozwalając delikatnej poświacie mocy dotrzeć do jej oczu tak, że teraz
dokładnie widziała nitki siły poruszające się jak dym, oplatające rannego. Skumulowała
energię w jednej z dłoni i powtarzając w myślach złożoną inkantację ochronną
przecięła wiązkę klątwy, uwalniając serce z jej stalowego uścisku. Następie
uwolniła również szyję, a później po kolei każdą z kończyn, uważając by
swobodna energia nie uderzyła z powrotem w cierpiącego, a została rozproszona
lub pochłonięta przez nią samą.
Klątwa, po kilkunastu minutach ostrożnych ruchów, została
zdjęta, lecz mężczyzna wciąż miał na sobie poważne rany zadane przez złą magię.
Tego typu oparzenia i rany nie goją się samoczynnie, trzeba więc zaopatrzyć je
w zupełnie inny sposób nie wspomagając organizm w leczeniu, ale przejąć tę
funkcję, naprawiając wszystkie szkody za pomocą maści, mikstur, magii oraz
prostym, mechanicznym czynnościom.
Aenna przyciągnęła ku sobie skórzany plecak i ostrożnie
wyjęła kilka słojów, pudełko kostek prowiantowych oraz ciasno związany skórzany
pakunek pełen opatrunków. Zaczęła od kilku ogólnych zaklęć, które miały nieco
ustabilizować stan chorego – praktyka dopuszczalna tylko podczas leczenia ludzi
porażonych magią, ponieważ silnie wpływały na naturalną, niezmąconą energię
każdego niewyćwiczonego w jej władaniu, doprowadzając często do poważnych komplikacji.
W wypadku tych, których moc była już zaburzona ze względu na działanie złej
magii, takie niebezpieczeństwo nie istniało, więc zastosowanie magii w procesie
opatrywania ran było dopuszczalne.
Dziewczyna delikatnie przemyła wszystkie główne skupiska
ran oraz oparzeń, a następnie, nie czekając aż woda zniknie z powierzchni
skóry, nałożyła na najbardziej zniszczone rejony ciała zielonkawą, półpłynną
substancję, która przyjemnie chłodziła oraz odbierała nadmiar ciepła
zaabsorbowany przez tkanki. Rany jak zwykle obłożyła odpowiednią mieszanką
ziół, tym razem jednak na okolice cięć nałożyła inną, intensywnie czerwoną maź,
zlewającą się z powoli wypływającą krwią. Wreszcie na sam koniec przykryła
wszystkie porażone magią rejony kawałkami płótna, a całość przycisnęła
bandażami, upewniając się że leczone rejony są szczelnie okryte.
Ranny zaczynał powoli coraz lżej oddychać. Maści
zaczynały powoli przynosić mu ulgę, a lecznicze rośliny puszczały już swoje
soki, wypierając zanieczyszczenia i oczyszczając tkanki. Aenna wstała i
pochyliwszy się nad mężczyzną, wyszeptała długą, melodyczną inkantację,
przekazując mu tyle energii, ile tylko była w stanie. Widziała dokładnie jak ta
nowo przetoczona moc skupia się wokół ran, powodując ich powolne zasklepianie.
Zmusiła swoją własną magię do nauczenia ciała rannego przeciwdziałania
magicznym ranom.
Ktoś zamaszyście otworzył drzwi, wytracając ją z
koncentracji.
- Mag! Atakuje
wioskę! – wykrzyknął jakiś mężczyzna, nim padł bez życia porażony czarnym
promieniem. Aenna instynktownie podniosła zasłonę i ostrożnie wyjrzała ze
świątyni.
Ostatnie kilka dni wydawały się dość monotonne - nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że powinno być wydawało się, nie wiem ;)
OdpowiedzUsuńRanny zaczynał powoli coraz lżej oddychać. Maści zaczynały powoli przynosić mu ulgę - powtórzenie ;P
Ciekawe, ciekawe :D
PS Wchodzę w "środę" i szukam, patrzę, nie ma fragmentu! Myślę: Co jest? Dopiero następnego dnia zorientowałam się, że był wtorek xD