środa, 26 marca 2014

#22 Ramię w ramię

Goltan miał na sobie gruby, wełniany sweter, a na niego narzucił dodatkowo pelerynę, by jeszcze lepiej ochronić się od lodowatego wiatru. Dotarł w górskie rejony już kilka dni temu, lecz wciąż nie napotkał ani jednego giganta, słyszał jednak z oddali niskie, basowe beczenie, świadczące o tym, że jest coraz bliżej swojego celu. Ręka była już niemalże całkowicie sprawna. Temblak zdjął jakiś czas temu i codziennie poświęcał coraz więcej sił na ćwiczenie zranionej kończyny. Wpierw blizna była zupełnie nierozciągliwa, nie pozwalając mu nawet na pełne wyprostowanie ręki, lecz z czasem nabrała elastyczności, a mięśnie pod nią zaczynały zyskiwać coraz więcej krzepy. Kij pasterski, który miał ze sobą, zdecydowanie pomagał w ćwiczeniach – wspierając się na nim i pomagając sobie podczas drogi mógł praktycznie przez cały dzień ćwiczyć zranioną kończynę tak, że teraz przywrócił jej prawie całkowitą sprawność.
Goltan wspiął się na niewielkie wzniesienie i spojrzał w dół, na spore obniżenie terenu, otoczone ze wszystkich stron wysokimi skalnymi półkami. Pośrodku znajdowała się niesamowita ilość owiec, które z jego perspektywy wydawały się wyglądać dość zwyczajnie, lecz gdy spostrzegł że patrzy na nie z odległości nie dwudziestu, a dwustu metrów, zdał sobie sprawę jak gigantyczne muszą być te zwierzęta.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę na co właśnie patrzy – wysokie skalne półki były nietypowymi ścianami zagrody przygotowanej specjalnie dla tego stadka olbrzymich owiec. Na przeciwległej stronie kanionu zauważył poruszający się miarowo pagórek, który rósł z każdą chwilą coraz bardziej.
Wreszcie Goltan rozpoznał ostre, niby wyciosane w skale rysy twarzy i długie włosy bujające się powoli z boku na bok. Olbrzym nie miał brody, ale jego ciemna karnacja sprawiała wrażenie, jakby wciąż miał na twarzy delikatny zarost. Gigant wspierał się ciężko na kiju pasterskim, zmierzając do skraju urwiska. Goltan popatrzył na swoją podporę, tak porażająco podobną do tej większej, dzierżonej przez wielkiego pasterza i uśmiechnął się.
 - Perfekcji nie da się poprawić – powiedział i ostrożnie spojrzał w dół. Ściana była praktycznie pionowa, ale kilkaset metrów dalej przechodziła w dość strome wzniesienie, pokryte teraz śniegiem i lodem – być może, jeśli zachowa odpowiednią ostrożność, uda mu się zejść po stoku wprost na sam dół doliny, a wtedy będzie mógł dotrzeć do giganta. Problemem niewątpliwie było stado wielkich owiec, które mogło go niechcący stratować, ale tym postanowił się martwić później.
Stanął na skraju stoku, który podczas cieplejszych miesięcy zapewne pokryty był delikatną trawą. To musiało być naturalne wyjście dla owiec prowadzonych na pastwiska z dala od wioski, w pobliżu której najpewniej się znajdował. Ostrożnie, starając się pochylać jak najniżej potrafił, zaczął powoli schodzić na dół. Z początku wszystko szło gładko, lecz ledwie kilka metrów niżej, poślizgnął się i zaczął zjeżdżać w pozycji półleżącej, z każdą chwilą nabierając prędkości. Z każdym przebytym metrem zaczynał coraz dotkliwiej czuć pod tyłkiem jak bardzo wyboiste i nierówne jest wzniesienie. Został na chwilę wyrzucony w powietrze przez jeden z większych garbów, a następnie wylądował twardo na zmarzniętym śniegu i lodzie. Siła upadku przekręciła go na bok i zmusiła do położenia się tak, że zaczął kręcić się coraz szybciej wokół własnej osi, staczając z pagórka. Podnóże jednak było blisko, dzieliło go od niego ledwie kilkadziesiąt metrów. Zaczynał stopniowo zwalniać, aż wreszcie zatrzymał się całkowicie. Wypluł śnieg, który dostał się do jego ust, wstał ostrożnie, czekając aż poczuje dokładnie wszystkie części ciała, które teraz go bolą. Uznał, że wszystkie kości ma całe, a siniakami martwił się będzie w drodze powrotnej, kiedy naprawdę zaczną mu doskwierać. Pozbierał wszystkie przedmioty, które wypadły z jego torby oraz te, które odczepiły się od jego pasa, a następnie ruszył, utykając nieco, w stronę giganta, starając się jak najszerszym łukiem omijać wszystkie leżące w śniegu owce.
Olbrzym klęczący przy jednej z owiec wpierw nie zwracał na niego uwagi, choć Goltan był niemalże pewien, że wiedział o jego obecności. Gdy znalazł się wystarczająco blisko, zaczął się na poważnie zastanawiać w jaki sposób może przywitać się z gigantem. Czy jest jakikolwiek dobry sposób zaczęcia takiej rozmowy?
 - Hej, mości pasterzu! – zawołał wreszcie, postanawiając oddać stery swojemu instynktowi.
Gigant mruknął coś pod nosem i wrócił do swojej pracy, przeczesując futro swojego zwierzęcia, sprawdzając czy wszystko jest z nim w porządku.
 - Pasterzu! Poratujesz brata łykiem zimnej wody? – krzyknął znowu Goltan.
 - My nie rozmawiamy z ludziakami! – wydudnił olbrzym, wstając i podchodząc do kolejnej owcy. Jego dwa kroki były dla Ebsyna dystansem, który musiał pokonać w kilkanaście minut. Gdy wreszcie zdyszany dotarł do wielkoluda, zaczął na ponów.
 - Też jestem pasterzem, mości olbrzymie. Czy choć na tej płaszczyźnie możemy osiągnąć porozumienie? – zapytał Goltan.
Gigant spojrzał na niego podejrzliwie. Mężczyzna uniósł w górę pasterski kij, który wciąż trzymał w dłoni.
 - Pasterzem czy nie, my nie rozmawiamy z ludziakami! – Olbrzym znów odszedł, tym razem w innym kierunku. Goltan nie postanawiał jednak poddawać się tak łatwo.
 - Pasterzu, olbrzymie, panie mój. Przybywam z daleka, a niosę jedynie straszliwe wieści moim braciom, którzy również zajmują się wypasem owiec. Sam jeszcze do niedawna miałem całkiem pokaźne stadko, ponad setka zwierzaków! Wspaniałe były, mądre, nigdy się nie rozchodziły, dopóki nie dotarły na pastwisko... – ciągnął Goltan, a olbrzym, choć mruczał gniewnie, nie odchodził, mimo że skończył już sprawdzanie tej konkretnej owcy.
 - Miałeś? Kto je zabrał? – zapytał wreszcie gigant.
 - Karranie, mości olbrzymie. Przyszli z inwazją na nasze ziemię i zrównali z ziemią wszystko, co zostało przez nas zbudowane. Zabrali owce. Zabrali domy. Zabrali… rodzinę. – Głos Ebsyna się załamał. Olbrzym wciąż nie odchodził.
 - To wasze problemy, ludziaki. Nasza wioska jest za daleko, by mogła zostać dotknięta przez waszych Karran. – Wielkolud wstał, ale nie ruszył w stronę kolejnego zwierzęcia.
 - Z całym szacunkiem, mości gigancie, ale nie masz racji. Karranie plenią się jak wszy na owcach, nie minie rok, nie miną dwa, a zapukają do waszych drzwi, teraz jednak już tak liczni, że nie zdołacie ich powstrzymać. Zabiorą wasze drogocenne owce. Zabiją każdego, kto im się nie podporządkuje. Zrównają z ziemią wszystko, co zdołaliście stworzyć. Jak najgorsza plaga, którą możecie sobie wyobrazić. – Goltan poczuł, że przemówił do samego rdzenia giganta, który zasmakował teraz choć odrobinę strachu.
 - Dlaczego więc tu jesteś, ludziaku? Nie powinieneś walczyć z Karranami razem z resztą swoich? – zapytał gigant, przyklękając i po raz pierwsze patrząc prosto na Ebsyna.
 - Przybyłem by prosić o waszą pomoc. Nie wygramy tej wojny sami, a olbrzymy mogłyby się stać naszymi największymi sojusznikami.
Olbrzym znów wstał.
 - Jak zwykle ludziaki chcą nas wykorzystać do swoich celów… Właśnie dlatego my nie rozmawiamy z ludziakami! – powiedział gniewnie gigant, odwracając się.
 - Zaczekaj! Jest coś jeszcze, o czym powinieneś wiedzieć. Karranie owszem, zniszczą nas i was, jeśli nie staniemy razem, lecz jeśli zgodzicie się nam pomóc, jesteśmy gotowi oddać wam wielkie połacie żyznych równin, na których dawno temu zamieszkiwaliście. Owce będą mogły najeść się wreszcie do woli soczystej trawy!
Olbrzym przystanął i zawrócił.
 - Równiny przodków? Chcecie oddać nam równiny przodków? – zapytał.
 - Oczywiście. Zrozumieliśmy błędy naszych poprzedników, wiemy jak wiele korzyści mogłaby przynieść wspólna koegzystencja, wymiana handlowa. Życie w pokoju.
Gigant mruknął niedowierzając.
 - Ludziaki zawsze coś kręcą… Ale takiej propozycji nie mogę powiedzieć „nie” bez rozmowy z innymi. Zaczekaj tu, ludziaku. Wrócę.
Olbrzym poderwał się i ruszył szybkim krokiem w stronę załomu. Goltan w ostatniej chwili krzyknął najgłośniej jak potrafił:
 - Jak ci na imię, mości pasterzu?
 - Gurb – głos giganta poniósł się po górach potężnym basem. Ebsyn poczuł, że zdobył chociaż jednego sojusznika.

Goltan rozpalił ognisko i przygotowywał sobie ciepłą potrawkę, czekając na powrót giganta. Brązowa, rzadka zupa bulgotała wesoło nad liżącymi żeliwny garnek językami ognia. Ziemie zaczęła drżeć, jakby same góry zaczęły rozdzierać się na dwoje. Ebsyn rozejrzał się i spostrzegł głowę Gurba wyrastającą powoli znad horyzontu.
Olbrzym podszedł do niego, przyklęknął i nachylił się.
 - Zdania są podzielone, ludziaku. Część wioski chce iść z tobą na wojnę. Młodziki chętne bitki i ci, którzy jeszcze wierzą w odzyskanie równin przodków. Starszyzna jednak zdecydowanie zakazuje wchodzenia w konszachty z jakimikolwiek ludziakami. Czy możesz dać mi słowo, że dopełnisz swej obietnicy? Równiny przodków są dla nas świętością, zrobię wszystko by je odzyskać, a za mną pewnie pójdzie najmniej połowa wioski. Muszę tylko być ciebie pewien, ludziaku.
Goltan nie wiedział co powiedzieć. Widział prawdziwą nadzieję i strach w oczach giganta. Wstał, podniósł swój pasterski kij i uniósł go wysoko nad głowę.
 - Na życie moje, moich przodków oraz mojego biednego stada owiec przysięgam, że ja, Goltan, syn Eb zwrócę gigantom ich nadaną przez bogów ziemię – równiny przodków.
Olbrzym skinął głową.
 - A jeśli kłamiesz, niech Rh ukróci cię o głowę – powiedział olbrzym, wspominając imię boga czczonego przez gigantów, przedstawianego jako rosłego mężczyznę wspierającego się na pasterskim kiju. Jego imię, ze względu na trudną do wymówienia konstrukcję często było zmiękczane do „Reh” albo „Rah”, lecz samogłoskę umieszczaną w środku starano się akcentować jak najsłabiej.
Goltan kiwnął głową na znak, że rozumie ciężar jaki spoczywa na jego barkach.
 - Czy potrzebujesz czegoś jeszcze poza uzbrojonymi gigantami? – zapytał Gurb.

 - W zasadzie… tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Miło by mi było, gdybyś się przedstawił/a. Niekoniecznie z imienia i nazwiska, nick wystarczy.
Staraj się pisać poprawną polszczyzną, używając wszystkich stosownych znaków.
Co do treści nie będę ingerował - wszak to tylko Twoje zdanie ;)