Dwa tygodnie forsownego marszu później wojska ustawiły
się w równej linii wzdłuż granicy doliny w której swój obóz rozłożyli Karranie,
po drodze rozbijając ledwie kilka niewielkich grupek zwiadowczych. Pojedyncze
improwizowane sztandary przedstawiające zielono-niebieską szachownicę ze
splątanymi literami E i U łopotały na wietrze. W obozie panował gwar. Ludzie w
czarnych tabardach uwijali się jak w ukropie, gorączkowo szykując ostatnie
fortyfikacje, przynosząc dodatkowe strzały i szykując się do walki.
Giganci czekali w odwodzie razem z Hortem, czekając na
odpowiedni moment, by uderzyć. Bestie przywiedzione przez Aennę, na wespół z
elfami starającymi się uspokoić zwierzęta, mimo że te wyczuwały już nadchodzącą
bitwę, zostały zgrupowane na wschodzie, gdzie fortyfikacje wydawały się
najtrudniejsze do spenetrowania przez piechurów, lecz mogły zostać łatwo
zmiecione z ziemi przez tłum szarżujących potworów. Całą centralną część linii
frontu stanowiła piechota armii Nowego Świata, zebranych pod jedną flagą.
Lepiej uzbrojeni zostali umieszczeni na samym przedzie, świecąc płytowymi
zbrojami i wypolerowanymi hełmami, ściskając w rękach lśniące miecze, najeżone
kolcami maczugi i pachnące jeszcze świeżym drewnem włócznie. Wszyscy
pogrupowani zostali do odpowiednich pododdziałów, tak by mogli w razie czego
reagować na różne rodzaje kontrataków Karran, jakie mogą nadejść. Pierwsze pięć
rzędów miało też w rękach duże, okrągłe pawęże, by choć częściowo ochronić się
od ostrzału nieprzyjaciela.
Armia Nowego Świata miała również oddziały łuczników, w
większości słabo wyszkolonych w sztuce strzeleckiej, lecz ich umiejętności
musiały wystarczyć do osłabienia – i tak już niskiego – morale przeciwnika oraz
zmiękczenia obrony. Na prawym skrzydle czekały również pozostałości kawalerii –
większość ludzi, którzy przybyli na koniach, została rozesłana w celu
znalezienia jak największej ilości okrętów.
Najdalej na lewym skrzydle ustawiło się dowództwo armii,
z Rhebem, Goltanem, Aenną oraz Kalem na czele, w towarzystwie kilku kurierów na
koniach oraz trębaczach, którzy mieli za zadanie szybko przekazywać rozkazy do
odpowiednich rozdziałów walczących już na polu bitwy.
- Zaczyna się. Aż
do dziś nie chciało mi się wierzyć, że uda nam się osiągnąć tak wiele… -
powiedział cicho Goltan, delektując się cieplejszą bryzą wiejącą od morza.
- Nie chwal dnia
przed zachodem. Bitwa jeszcze się nie rozpoczęła, nie znamy prawdziwego
potencjału Karran. Może się okazać, że mają w odwodzie coś, czego się nie
spodziewamy – rzuciła Aenna, nie spoglądając na pozostałych. Bogowie odebrali
jej piętno nieśmiałości, lecz mimo to wciąż nie pałała sympatią do innych.
- Nonsens. Wygramy
nim słońce zajdzie za horyzont, nie tracąc nawet setki ludzi – zadudnił Rheb,
krzywiąc się na myśl o przesadnej ostrożności jego sojuszników.
W oddali, z obozu Karran wychynął jeździec i galopem
puścił się w stronę linii frontu armii Nowego Świata.
- Konia! – zawołał
kupiec. Ktoś usłużnie podstawił dwa wierzchowce, na które wdrapał się Rheb oraz
Goltan. Pozostali zostali, obserwując sytuację z oddali.
Najeźdźca w czarnym tabardzie na twarzy wymalowane miał
czyste przerażenie oraz rozpacz. Gdy tylko podjechał odpowiednio blisko, zsiadł
z wierzchowca i opadł na kolana, pochylając głowę. Przywódcy powstania
zatrzymali się kilka metrów przed Karranem, stając do niego bokiem.
- W imieniu mojego
dowódcy, Adbemira Morwobrodego oraz samego władcy Starego Kontynentu, proszę
was, dobrzy ludzie Nowego Świata o pokój i pozwolenie na opuszczenie tych ziem
– powiedział drżącym głosem klęczący.
Goltan otworzył już usta, lecz Rheb ubiegł go, rycząc
ostrym, gniewnym głosem:
- Pokój?
Opuszczenie tych ziem? Tylko tyle macie nam do powiedzenia po zniszczeniu
naszych osad, wybiciu naszych ludzi, spustoszeniu połowy naszych terytoriów?
Raczysz kpić, psie! Wracaj do swojego czarnego pana i powiedz mu, że Karranie
opuszczą tę ziemię tylko w jeden sposób – gdy ich krew spłynie już do oceanu.
Wysłannik najeźdźców zadrżał.
- Mój pan prosi
tylko o możliwość pokojowego rozwiązania tego konfliktu…
- Zamknij się,
ścierwo! Pomiocie piekielny, mam nadzieję że zdechniesz ostatni, w wielkich
cierpieniach! Poproś mojego syna, albo jego rodzinę – Rheb wskazał ręką na
swojego przyjaciela. – żeby pokojowo rozwiązali ten konflikt. Krew zmyć możemy
tylko krwią, więc stajemy tu dziś, ramię w ramię, by ukrócić waszego nędznego
żywota. Wracaj do swojego dowódcy i powiedz mu, że dopóki ostatni Karran stoi
na tej ziemi, nie ustąpimy ani o krok.
Klęczący podniósł się i spojrzał kupcowi w oczy.
- Do tych brzegów
przybiją jeszcze nasze wojska. Będzie ich więcej, będą lepiej wyposażeni i
wyszkoleni. Wtedy pożałujecie tych słów, głupcy!
Rheb splunął pod nogi Karrana, gdy ten odwracał się i
wdrapywał na konia. Goltan od momentu rozpoczęcia rozmowy nawet nie mrugnął.
Nie znał Urusyna od tej strony, ale w swojej głowie tłumaczył to sobie
wszystkimi uczuciami, jakie targały nim, gdy tylko myślał o swoim zmarłym synu.
W głębi duszy czuł się podobnie, gdy tylko twarz jego żony i córki wypływała
przed jego oczy.
Dowódcy zawrócili, galopując w stronę stanowiska
dowodzenia.
- Jakie
postanowienia? Co uzgodniliście? – zapytał Kal, łapiąc wodze jednego z
wierzchowców.
- Wybijamy ich do
nogi. Ani jeden ma nie uciec – warknął Rheb, ustawiając się w dogodnym miejscu.
Pozostali spojrzeli po sobie z trwogą. Wszyscy czuli
ogromny gniew spowodowany tak zuchwałym najazdem, ale agresja i moc z jaką
działał kupiec poraziła ich wszystkich.
- Dać rozkaz
łucznikom do rozpoczęcia ostrzału – ryknął Urusyn, a odpowiedni trębacz zadął w
swój instrument.
Dwa rzędy mężczyzn wystąpiły przed szereg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Miło by mi było, gdybyś się przedstawił/a. Niekoniecznie z imienia i nazwiska, nick wystarczy.
Staraj się pisać poprawną polszczyzną, używając wszystkich stosownych znaków.
Co do treści nie będę ingerował - wszak to tylko Twoje zdanie ;)