piątek, 4 lipca 2014

Trebusz złamany!

Nadciągają wakacje. W zasadzie to już są nad naszymi głowami.
Burza rozgorzała, nie tylko w mojej głowie, łamiąc ramiona trebusza, uniemożliwiając miotanie kul pod umówione zazwyczaj drzewo.

Podjąłem decyzję o zawieszeniu działania bloga. Był naprawdę bardzo pomocny podczas utrzymania pisania na stałym poziomie podczas gdy odbywały się zajęcia, ale teraz, w wakacje, chciałbym poważniej usiąść do pisania, stworzyć kilka porządnych opowiadanek, może nawet coś dłuższego. Właśnie dlatego nie mogę publikować wszystkiego na blogu, nie mogę wciąż się zastanawiać nad tym, co jest wystarczająco dobre, by zachować w całości dla siebie, a co może zostać opublikowane, jako trudne do wykorzystania w przyszłości.

Trebusz najprawdopodobniej powróci w okolicach października, kiedy to rozgorzeje kolejny semestr studiów, ale do tego czasu, działalność zostaje zawieszona.

Nie żebym miał jakichkolwiek czytelników ;) Panna Aleksandra Bujalska, dzielnie komentująca wszystkie teksty i tak pewnie co-nieco mojego przeczyta, choć przed blogiem się nie znaliśmy, a wątpię, by ktokolwiek inny progi Trebusza przekraczał.

Trzymajcie się, nieistniejący Trebejusze, być może jeszcze się przeczytamy.
A tymczasem życzę miłych wakacji

Graphoman

sobota, 21 czerwca 2014

Przerwa

W związku z tym, że w najbliższej przeszłości (a konkretniej w zeszłym tygodniu) zaczęła mi się sesja, postanowiłem chwilowo zawiesić działalność na blogu.

Do końca czerwca nie pojawi się żaden wpis, najbliższa opowieść zostanie wstawiona czwartego lipca (pierwszy piątek tego miesiąca).

Przepraszam za zastoje, ale co za dużo, to nie zdrowo, trzeba się pouczyć anatomii ;)

sobota, 14 czerwca 2014

E/I - Notatki Popisarskie

Dzisiaj bez numerków, bo to średnio interesująca sprawa, jak mniemam, więc z niej rezygnuję.

Fabuła

Hmm... Przyznam szczerze, że nie pamiętam dokładnie całej fabuły. Jest to pierwszy tekst, który nie został napisany stricte na bloga, ot, powstał kiedyś jako jedno z wielu opowiadań. I z premedytacją nie zamierzam przeglądać wszystkiego tak dokładnie, może by odrobinę zmienić wydźwięk Notatek Popisarskich, dać nieco inny ogląd na proces pisania i to, jak szybko i łatwo można zapomnieć wiele rzeczy związanych z własnymi pracami. Jeśli więc w treści pojawią się jakieś nieścisłości albo wręcz błędy - wiedzcie, że wynika to z mojej zawodnej pamięci, ale właśnie taki obraz E/I mam w głowie.
Nie pamiętam imion głównych bohaterów, choć kojarzę ich ogólne charakterystyki, ich liczbę. Pamiętam sporo z wynalazków, które powstały na potrzeby opowiadania - kombinezony symbiotyczne, które działają jak wielkie komórki wzmacniające ciało nosiciela. Swego rodzaju biologiczne egzoszkielety. Pamiętam też zwyczajne egzoszkielety stosowane przez Industrium. Przypominam sobie wysokie, walcowate szklarnie, które obracały się na centralnym wale. Pamiętam wielkie usta połykające rannego członka Industrium (pal licho jak się nazywał...). Pamiętam wielkie bunkry pełne sarkofagów, nieco przypominające pola uprawne maszyn z filmu Matrix, lecz te z E/I poustawiane są w równe rzędy i wyglądają jak cmentarzysko, a nie elektrownia obsługiwana przez roboty.
Kojarzę ogólny zarys fabuły, ale zapewne czytając ją od nowa, odkryłbym najmniej połowę tego, co odkrywa czytelnik nie mający wcześniej kontaktu z tym utworem. To trochę jak wracanie do książki, którą kiedyś się przeczytało - pamiętamy część wydarzeń, ale możemy do niej wrócić właśnie dlatego, że nie pamiętamy sporej jej części. Podczas czytania przypominamy sobie natomiast całe kawały fabuły, związków przyczynowo-skutkowych oraz własnych przemyśleń, które mieliśmy podczas czytania książki po raz pierwszy. To trochę jak dziwna machina czasu, przenosząca nas do jeszcze innej rzeczywistości niż ta, do której powieść zabrała nas za pierwszym razem.

Warto na tym etapie wspomnieć kiedy dokładnie powstało E/I.
Ósmego grudnia dwa tysiące trzynastego roku, czyli jakieś pół roku temu, popełniłem pewien błąd. Ale aby w pełni go zrozumieć, winien jestem pewne wyjaśnienia.
Kawa.
Kawa to wspaniały napój. Jestem w stanie docenić jej przyjemny aromat, a także rozmaite sposoby jej przygotowania. Kawę w rozmaitej postaci pijemy, dodajemy jej składniki smakowe do ciast, czy też bezpardonowo wlewamy w siebie gdy chcemy pozostać przytomni jak najdłużej to możliwe.
Na kawę, a konkretniej kofeinę dość szybko tworzymy odporność. Organizm przyzwyczajony do przyjmowania dawki tego alkaloidu o określonej porze (na przykład tak zwana poranna kawa, dostarczana precyzyjnie o godzinie siódmej dwanaście, choć wcale nie musi być przyjmowana aż o tak ścisłych porach), przygotowuje się na to znacznie wcześniej.
Organizm ogólnie nie lubi jakichkolwiek zaburzeń. Wahania elektrolitów, zmiany temperatury, ciśnienia krwi, ale również przewodnictwa nerwowego nie są dla nas zbyt korzystne (a najmniej tak sądzi nasz mózg), toteż kiedy próbujemy go sztucznie pobudzić dostarczając kofeinę, jesteśmy sobie w stanie z nią dość szybko poradzić. Eliminujemy jej nadmiar, niwelując działanie w ciągu X minut/godzin (zależnie od dawki i personalnych możliwości przetwórczych).
Gdy natomiast pijemy kawę codziennie o 10.00, od 9.00 czujemy znaczne pogorszenie nastroju. Stajemy się ospali, spowolnieni, więc... pijemy kawę, żeby wrócić do normalności. Już nie pobudzić się dodatkowo, a uzyskać stan neutralny. Organizm zawczasu przygotowuje się do obciążenia, wytwarzając związki działające depresyjnie na układ nerwowy, żeby jak najszybciej zniwelować działanie kofeiny, ale i jednocześnie popychając nas w szpony "nałogu".

Wracając do głównego tematu - kofeina potrafi dać krótkotrwałego "kopa", jeśli chodzi o pobudzenie. Myślimy szybciej, nie zasypiamy, możemy pracować lub uczyć się mimo niesprzyjającej pory.
Efekt jest tym słabszy, im częściej i bardziej regularnie przyjmujemy kofeinę.
A. Ja. Nie. Piję. Kawy.
Wcale.

Toteż pewnego wieczora, którego coś mnie na ową kawę naszło, zrobiłem sobie kubeczek prawdziwego zabijacza, który by martwego na nogi postawił (nie jestem wprawiony w proporcjach i widać dodałem za dużo roztworu bazowego...).
Nie trzeba być geniuszem by stwierdzić, że moje źrenice się zwężyły, powieki całkiem zniknęły, a ja byłem skrajnie pobudzony mimo coraz późniejszej pory.

Tako też wziąłem sobie netbooka, usiadłem na łóżku (jako że było około pierwszej w nocy, ósmego grudnia właśnie) i zacząłem pisać.
Padłem o czwartej w nocy, zasypiając niemal natychmiast, z już skończonym opowiadaniem. Procesu pisania nie pamiętam zbyt dokładnie - klepałem w klawiaturę, myślałem nad fabułą, robiłem krótkie przerwy dla przygarbionych niewygodnie pleców i własnego mózgu, oglądając jakieś filmiki na Youtube (najpewniej coś od Brady Harana, którego kanały polecam, szczególnie SixtySymbols), a gdy wszystko było gotowe, efekt kofeiny zaczynał powoli mijać, a ja osunąłem się w ciemną otchłań pozbawioną snów ;)

To tyle, jeśli chodzi o sam "proces twórczy". Warto by było powiedzieć coś jeszcze o fabule, która prześladowała mnie od... bardzo dawna.
W zasadzie jeszcze nim napisałem swoje pierwsze opowiadanie w klimatach Science Fiction (a można uznać, że tak naprawdę był to Kwiat Wszechświata, który może kiedyś jeszcze zagości na Trebuszu), chodziła za mną myśl o społeczeństwie, ludzkości, podzielonej na dwa klany, ze względu na drogę, jaką ruszyli jeśli chodzi o technologię.
Jedni postanowili udoskonalić układy scalone, komputery oraz maszyny, pozwalając by przejęły one za nas znaczną część obowiązków (myśl przerabiana w literaturze miliony razy, najczęściej z negatywnej strony buntu maszyn lub ogólnego zniewolenia ludzkości), a drudzy zdecydowali się powrócić do źródeł naszego istnienia, wykorzystując naturę i naginając ją do swoich potrzeb.
Projekt nie był w stanie przybrać finalnego stadium, a ja jakoś tego nie wymuszałem - miałem co pisać, nie było sensu kombinować na siłę z czymś, co chciałem zrealizować jakoś... lepiej, bardziej naturalnie.
Wciąż przed oczami umysłu mam migawkę z futurystycznego mostu zawieszonego nad szeroką rzeką, po którym spacerują ludzie. Ludzie z plecakami i całymi instalacjami hydrauliczno-elektrycznymi biegnącymi po kończynach, zachodzące do podstawy czaszki, wypełnione zmieniającym delikatnie odcień płynami zielonymi i niebieskimi - przedstawicielami kast związanych z naturą i energią elektryczną, komputerami.
Gdzieś w tle rozpościera się panorama jakiegoś futurystycznego miasta, lecz to właśnie ludzie są głównym centrum uwagi tego mentalnego obrazka.
Chciałbym umieć rysować, by przekazać niektóre swoje pomysły w bezpośredniej, niezmienionej formie, takiej, jaka rezyduje w moim umyśle...

Wracając do rzeczy - ze względu na naturę projektu, rezygnuję ze szczegółowego podziału, jaki stosowany był wcześniej.
Bohaterów sam nie pamiętam, o pisaniu już... pisałem, dalszych losów raczej nie będzie, a jedyną zagadką jaką dość łatwo rozwiązać są same nazwy "imperiów" oraz tytuł - Industrium Exilium i Ecologicum Interralis. E/I. Ecologicum czy Industrium? (pierwotnie na końcu tytułu był znak zapytania). Poza tym same skróty obu nazw są odwrotnościami - IE/EI, symbolizującymi ich przeciwność, zupełne odwrócenie zasad.

Pytanie do każdego czytelnika - który świat woli? Tylko naprawdę się zastanów, nie odpowiadaj tak, jak sugerowałem to w tekście. Czy naprawdę odmówiłbyś/odmówiłabyś częściowego zniewolenia i możliwości bezgranicznej interakcji z wirtualnym światem? Dlaczego więc tyle czasu spędzasz przy komputerze, usiłując właśnie wejść w sferę innego, nieprawdziwego życia wiedzionego między światłowodami?

Na taki pseudofilozoficzny akord kończymy.
Do zobaczenia w następnej historii!

piątek, 13 czerwca 2014

#2 E/I

Czwartego dnia po spontanicznym odzyskaniu przytomności przez rannego przybysza, Erg jak zwykle o świcie prowadził kontrolę wszystkich szklarni.
Pierwsza była perfekcyjnie skalibrowana, podobnie druga i trzecia. Czwarta wymagała odrobiny modyfikacji w systemach utrzymujących wilgotność - ilość wody było minimalnie za małe, przez co rozwój aż dwóch sadzonek został znacznie spowolniony - skarłowaciałe owoce które wydadzą owe rośliny mimo rezerwy bezpieczeństwa rzędu obsadzenia całych dwóch dodatkowych pierścieni, wpłyną odrobinę na zbiory, a co za tym idzie, obfitość codziennych posiłków. O to jednak będzie się martwił w grudniu, bo na ten miesiąc przeznaczona została ta właśnie szklarnia. Opcją zawsze jest też wykorzystanie pierścieni zielarni lub przyspieszony wzrost...
Gdzieś w oddali rozległ się krzyk. Uszy Erga nigdy by tego nie wychwyciły, ale rzęskowe wytwory skafandra z łatwością odebrały nikłe drgania powietrza i natychmiast przesłały informację do weryfikacji przez system neuronalny.
Ten z kolei natychmiast uruchomił wszystkie rezerwy i przestawił się na tryb najwyższego wysiłku, zakładając sytuację krytycznego zagrożenia życia.
Czas zwolnił. Wszystko wokół zamarło, każdy ruch wydawał się powolny i w pełni dopracowany. Dług tlenowy rósł w zastraszającym tempie, sam kombinezon najpewniej będzie musiał odrabiać straty przez parę dni, ale w takich sytuacjach było to całkowicie usprawiedliwione.
Impuls nerwowy powędrował podłogą do podnośnika, obniżając go do połowy wysokości - zeskok z czwartego pierścienia na windę, a następnie natychmiastowe przeskoczenie na ziemię nie powinno pozostawić trwałych urazów.
Erg ugiął nogi, by zminimalizować uszkodzenia, opadł dość delikatnie na uelastycznioną błyskawicznie podłogę podnośnika, jednym susem przesadził barierkę, a po chwili wysłał krótki impuls do śluzy z informacją o awaryjnym otwarciu.
Płatki zamykające wejście rozchyliły się błyskawicznie, wypuszczając sprintującego wspomaganym biegiem mężczyznę - system neuronalny obliczał na bieżąco optymalną trasę, prowadzącą prosto do budynku, w kierunku krzyku.
Ścieżka ciągnęła się w nieskończoność, choć czas począł powoli przyspieszać, wracając do normalnego tempa. Kombinezon odnawiał rezerwy tlenu w ustroju, szykując się na walkę i obronę rodziny, starając się zapewnić najlepsze wsparcie noszącemu.
Erg wysłał ukierunkowany chemiczny sygnał w stronę śluzy wejściowej, która rozchyliła się tuż przed biegnącym mężczyzną. Farmer wpadł do korytarza, lewą ręką zahaczył się o śluzę, by jak najefektywniej przekierować pęd który zdobył i skręcić z jak najmniejszą utratą prędkości.
Krzyk się ponowił, czas znów zwolnił do szybkości perfekcyjnej przy walce. Lewa pięść obrastała powoli grubą tkanką, rozszerzając się i formując coś na kształt tarczy, ale i obucha. Prawa zamieniła się w ostrze, zakończone igłą wypełniającą się neurotoksyną.
Erg pochylił się do przodu, blokując w miejscu nogi, tak że wślizgiem wtargnął do pokoju, starając się wszystkimi własnymi zmysłami oraz rozszerzonym postrzeganiem kombinezonu zorientować w sytuacji.
Anee krzyczała, patrząc bezradnie na ich syna, w którego dłoni utkwił kawałek szkła. Nigdzie nie widział swojej córki, lecz był niemal pewien że nic jej się nie stało.
Adrenalina poczęła parować. Sytuacja nie była tak zła jak się spodziewał - wszystkie myśli do tego momentu oscylowały wokół obawy, że nieznajomy wydostał się z kokonu i miał złe zamiary. Tymczasem to „tylko” pomniejsze zranienie jednego z jego dzieci. Sytuacja może zostać opanowana w kilkanaście minut, wystarczy tylko się uspokoić.
Kombinezon wycofał wszystkie dodatkowe funkcje, na które pożytkował całą energię przez ostatnie kilkanaście sekund. Plecak oklapł nieco, jednocześnie wysuwając wypustkę, która poczęła rosnąć - był to spory panel fotosyntetyzujący, który miał pomóc w odzyskaniu energii. Dług tlenowy zniknie z czasem, lecz rezerwy rzucone do podtrzymania pracy wszystkich systemów muszą zostać jak najszybciej odbudowane.
 - Spokojnie, Usk. Zaraz to wyjmiemy, kombinezon zajmie się resztą - Erg już podbiegł do syna, łapiąc go za rękę.
Powoli wyciągnął odłamek szkła, a następnie przycisnął palec do rany. Kombinezon rozjarzył się odrobinę i po chwili cała krew wokół rany poczęła znikać. Wszystko zasklepiło się w ciągu paru sekund, a sytuacja była w pełni opanowania.
Chłopiec wstał i podbiegł do mamy, wtulając się w jej objęcia, bardziej przestraszony, niż faktycznie ranny.
Erg tymczasem podszedł do rozbitej szyby, pozbierał wszystkie kawałki i oddał je biodronie naprawczej, która już unosiła się po drugiej stronie okna, gotowa do naprawy. Kawałki po kolei lądowały na swoje miejsca, a później były integrowane do całej struktury, nie pozostawiając po rozbiciu nawet najmniejszej ryski.
 - Znajdź Ursnee, ja sprawdzę co z naszym gościem... - Nim odszedł rzucił jeszcze przez ramię - Ale żeście mnie przestraszyli...

W kokonie, jarzącym się teraz znacznie rzadziej i mniej jaskrawo, wciąż leżał mężczyzna, zapewne nieświadomy wszystkiego co przed chwilą się wydarzyło.
Erg zbliżył się do ust i delikatnie pogłaskał je, przesyłając sygnał nerwowy o wstrzymaniu terapii.
 - Jak się masz? - zapytał, gdy twarz przybysza pojawiła się odsłonięta przez kokon.
 - Ja...
Farmera przeszył dreszcz. Pierwsze słowa tego mężczyzny. Czyli faktycznie rozumie, co się do niego mówi. Jest szansa na kontakt i wyjaśnienie wszystkiego.
 - Ja... - spróbował jeszcze raz. - Czuję się silniejszy.
Erg pokiwał głową.
 - Porusz ręką - rozkazał.
Przybysz podniósł prawą dłoń, następnie zgiął rękę w łokciu i podniósł całe ramię.
 - W porządku. Teraz nogi.
Mężczyzna znów, nieco nieśmiało i niepewnie, ale poruszył kończynami.
 - Dobra. Może jeszcze na to za wcześnie... Spróbuj usiąść.
Człowiek powoli, z pewnym trudem, podniósł się i podtrzymał swój ciężar ciała, lecz farmer widział, że jednocześnie zakręciło mu się w głowie - serce wciąż nie było w pełni wydolne.
 - Jeszcze jeden dzień. Jutro wychodzisz z kokonu. A później trochę porozmawiamy, dobrze?
Przybysz skinął głową i ustąpił pod delikatnym naciskiem na klatkę piersiową.
 - Czekaj!
Farmer spojrzał podejrzliwie na swojego pacjenta.
 - Jak się nazywasz? Komu mogę być wdzięczny za... za ratunek? - zapytał gość.
Gospodarz wahał się przez chwilę.
 - Erg. Nazywam się Erg. A teraz śpij, już niedługo.
Usta zasunęły się, pochłaniając całą sylwetkę mężczyzny. Kolory rozbłysły, tym razem bardziej intensywnie w okolicach klatki piersiowej. Farmer zadumał się i ruszył z powrotem do szklarni.

***

XTD zasnął prawie natychmiast po tym jak kokon otoczył go swoim przytulnym ciepłem i ciemnością.
Gdy ponownie otworzył oczy, nic już nie migało nad jego głową. Przytłumione światło również zgasło, pozostawiając go w niemal całkowitej ciemności.
Usłyszał mocno przytłumiony głos, a następnie snop oślepiającego światła wdarł się do środka od strony stóp.
XTD czuł swoje mięśnie, silne i rzeczywiste jak nigdy dotąd. Za mostkiem biło mocno jego serce, każdy oddech był pełny, ożywczy. Mógł niemalże smakować pyszne powietrze, które było tak czyste i przesycone rozmaitymi zapachami, których nie był w stanie zidentyfikować.
Oczy zaczynały przyzwyczajać się do światła, zamieniając rozmytą plamę na znajomą, ale zarazem zupełnie nieznaną twarz.
Coś w umyśl krzyczało krótkie, trzygłoskowe imię.
 - Erg... - wyszeptał XTD.
 - Tak jest, witaj wśród żywych - odpowiedział mu promienisty i szczery uśmiech.
 - Co się... jak? Dlaczego?
 - Nie wszystko naraz. Najpierw wstań, tylko powoli i spróbuj się przejść po pokoju.
XTD podniósł się powoli, na tyle ostrożnie by panować nad zawrotami głowy. Przekręcił się, opuścił nogi w dół i przesunął ciężar ciała do przodu.
Przeholował - zaczynał właśnie lecieć ku ziemi, głową do przodu. Ktoś zatrzymał jego upadek nim ten zdołał się wymknąć spod kontroli.
 - Hej, mówiłem „powoli”! - wciąż uśmiechał się Erg.
XTD wsparł się na silnym, chropowatym ramieniu, a następnie wyprostował plecy, stając w lekkim rozkroku.
 - No, może być. Pochodź trochę w kółko, tylko blisko ściany, a ja skombinuję ci jakieś ubranie...
Dopiero teraz XTD zauważył, że jest zupełnie nagi, a w dodatku nie ma na sobie ani jednej części egzoszkieletu. Jakim więc cudem trzymał się na własnych nogach?
Do umysłu napłynęły słowa i obrazy.
Osłabienie mięśni, rekonstrukcja, impulsy stymulujące.
„Naprawili go” - pomyślał, stawiając niepewne kroki, wodząc jedną ręką po ścianie.
Czuł się jak niemowlak, który dopiero uczył się chodzić, choć robił to już od tylu lat. Wtedy jednak uderzyła go myśl, że tak naprawdę to chodził tylko jego umysł. I to w zupełnie wirtualnym świecie, w którym prawa fizyki mogły działać inaczej. Egzoszkielet też mógł automatycznie stabilizować chód. Czyli po raz pierwszy stawiał swoje kroki tak naprawdę.
Erg wrócił, niosąc w ręku jednoczęściowy, szarawy kostium z plecakiem wbudowanym w materiał.
Mężczyzna pomógł mu się w niego ubrać, nie stosując jednak żadnych suwaków - zwyczajnie przyłożył do siebie dwie części nieco za luźnego ubrania, a te zrosły się ze sobą nie pozostawiając śladów łączenia, a następnie dopasowały się ciasno do jego ciała, nie przyduszając go jednak.
 - Na razie go wyłączę, to może być za dużo jak na początek. Bo jak mniemam jesteś... stamtąd.
Erg sposępniał, a XTD nie był w stanie zrozumieć o czym mówi.
 - Stamtąd? - zapytał.
 - Z Industrium. Industrium Exilium, zza wielkiej ściany.
Przybysz kiwnął głową. Nie wiedział czy ma się czuć speszony, czy raczej dumny.
 - Jestem XTD-124. - Jeszcze odrobinę chwiejący się mężczyzna wyciągnął rękę.
 - Jezu, nadają wam numery?
Industrialista pokiwał głową.
 - Litery kodowe zależne od miejsca urodzenia, partii związanej z planem rozrodowym, nazwą bunkra i numerem zbiornika.
Erg zamarł. Nie wiedział zupełnie co ma odpowiedzieć. Przez chwilę się wahał, ale w końcu wyciągnął rękę i uścisnął mocno dłoń przybysza.
 - Będzie o czym rozmawiać, XTD-124. A teraz, jeśli czujesz się na siłach, zapraszam na obiad. Moja żona przygotowała coś specjalnego... chociaż nie była zbyt rada z tego powodu - dodał po chwili z uśmiechem farmer.
Obaj ruszyli spokojnym krokiem w stronę drzwi. Industrialistę uderzyła myśl o tym jak bardzo ryzykuje ten dobry, ufny człowiek.
Gości w swoim domu kogoś, kogo nie zna. Kogoś, kto pochodzi z zupełnie innego świata, nieznanego i strasznego. Leczy go, przywraca do pełnego zdrowia, a zaraz potem, po zamienieniu kilku ledwie słów zaprasza do swojego domu, do swojej rodziny...
XTD nie miał pojęcia co to znaczy mieć rodzinę - owszem, swoje potrzeby seksualne zaspokajał poprzez odpowiednie programy lub kontakty socjalne w czasie wolnym, ale nigdy nie był do nikogo przywiązany. Zawsze był tylko on i jego komora...

***

Mężczyźni weszli do jadalni w której stał niski stół otoczony niebieskimi poduchami. Erg wskazał gościowi odpowiednie miejsce, chwilę później uklęknął naprzeciw niego, układając kolana wygodniej wśród żelatynowatej substancji wypełniającej siedzenia.
XTD poszedł w jego ślady, moszcząc się najwygodniej jak umiał w tej nienaturalnej dla niego pozycji.
Kilka chwil później do pomieszczenia weszła dwójka dzieci, ubrana w podobne do jego fikuśne stroje - młodsza dziewczynka o brązowych włosach i jasnych oczach oraz wyższy o głowę od niej chłopiec, również o ciemnych włosach a także niemalże czarnych oczach, niezręcznie spoglądających ukradkowo na przybysza.
Przez drzwi weszła kobieta - dość niska, ale smukła, choć krok miała pewny siebie, a nie delikatny, jak można by się było tego spodziewać. Niosła w rękach miskę wypełnioną parującymi ziemniakami, bardzo małymi, nie większymi od zaciśniętej pięści. Kilka niewielkich helikopterków wleciało zaraz za nią, stawiając na stole pozostałe misy z warzywami.
Wszyscy spojrzeli na niego wyczekująco, starając się zamaskować niepokój. Erg podniósł się, ściągając na siebie uwagę swojej rodziny, a następnie ponakładał gościowi po kilka sztuk każdego z warzyw oraz owoców, które znajdowały się w różnych naczyniach.
 - Jedzmy! Nim wszystko wystygnie! - zakomenderował farmer, znów zajmując swoje miejsce i nieśmiało wkładając do ust kawałek ziemniaka.
XTD spojrzał na swój talerz, wypełniony wielokolorową mozaiką. Znał prawie wszystkie te rośliny, ale w jego świecie żadne z nich nie wyglądało w ten sposób. Wszystkie które znał były znacznie większe - na przykład kartofle były zazwyczaj tak duże jak głowa dorosłego człowieka, a kolba kukurydzy nie była w stanie wygodnie zmieścić się w jednej dłoni - ledwie był w stanie chwycić czwartą jej część, przeciętą wzdłuż. Naturalnie nigdy też nie jadł tych warzyw w prawdziwym świecie, a tylko w symulacyjnej restauracji, jeśli miał ochotę się do takowej wybrać.
Nie sposób było też uświadczyć jakiegokolwiek mięsa, które stanowiło lwią część jego wirtualnego pożywienia, często silnie przetworzone i nafaszerowane cyfrowymi zmieniaczami smaku tak, że nijak nie przypominało swojego pierwowzoru.
Zauważył że dzieci na talerzach mają nieco inny zestaw warzyw - ich zdawały się być nieco bardziej różowe. Erg spostrzegł jego spojrzenie i gdy tylko przełknął to co miał w ustach, wyjaśnił:
 - Wzbogacenie białkami zwierzęcymi - wszystko co niezbędne do prawidłowego rozwoju dzieci. Nie hodujemy zwierząt, za krótko jesteśmy na swoim.
XTD pokiwał głową ze zrozumieniem a następnie upewniwszy się, że gospodarz wrócił do posiłku, nieśmiało złapał za końcówkę niewielkiego szparaga i odgryzł końcówkę.
Na początku nie poczuł zupełnie nic poza ciepłem rozlewającym się po przedniej części jego ust. Chwilę później do tego wrażenia dołączyła jakaś nieuchwytna zjawa, nikła reprezentacja smaku szparagów, która jednak zgasła tak szybko jak się pojawiła.
„To już?” - zapytał sam siebie Industrialista.
Wziął kolejny kęs, tym razem większy. Erg uśmiechnął się, rad że przybysz zechciał wreszcie coś zjeść. Jego żona wciąż pozostawała napięta, a usta miała nienaturalnie ściągnięte. Dzieci co jakiś czas zerkały w jego stronę, nie bardzo próbując już to ukryć.
Smak był teraz odrobinę silniejszy, ale zarazem nie tak prosty jak to pamiętał. Zamiast silnego, płaskiego smaku poczuł cały subtelny bukiet, rozwijający się powoli i wygasający w harmonicznym tańcu na jego języku. Przełknął szybko, a chwilę później włożył do ust resztę szparaga. Mimowolnie zamknął oczy i pokiwał głową. Zaciekawiony złapał za marchewkę - znów się nie zawiódł, smak był pełny, złożony, zupełnie odmienny od tego do czego przywykł.
Oczyścił talerz, a gdy spostrzegł że wszyscy już dawno skończyli swoje posiłki, zerknął nerwowo na Erga, który tylko uśmiechnął się w odpowiedzi. XTD zwrócił wzrok w stronę pani domu, a następnie powiedział szybko i cicho:
 - Dziękuję, to jeden z najwspanialszych posiłków jaki miałem zaszczyt spożywać.
To zabrzmiało nienaturalnie. Zbyt kurtuazyjnie. Nie do końca zdawał sobie z tego sprawę, ale jakaś odległa część jego umysłu krzyczała, że popełnił jakiś błąd.
Farmer jako pierwszy wybuchł śmiechem. Po chwili dołączyły do niego dzieci, a później, nieco niepewnie, czerwieniąc się lekko, jego żona.
 - Wstawaj, XTD. Idziemy sprawdzić szklarnie. Mamy sporo do obgadania - powiedział Erg, wstając.
Industrialista poderwał się nerwowo, przez chwilę walcząc z poduszką która przykleiła mu się do kolana.
Dogonił Erga już na zewnątrz, wypluty przez organiczną śluzę, która automatycznie przepuściła go, wyczuwając biotyczny kombinezon klimatyczny.
 - Szamałeś jakbyś nigdy nie miał nic w ustach. Exilium nie karmi za dobrze, co? - Farmer machnął niedbale ręką w stronę rozlewającej się różnymi barwami po niebie zasłony - znikała wysoko, między chmurami, ale tak naprawdę ciągnęła się jeszcze kilka kilometrów powyżej stratosfery, blokując wszystkie toksyczne wyziewy produkowane przez Exilium.
 - Nie, nie bardzo. Tak w zasadzie to my w ogóle nie jemy jedzenia jakie wy znacie...
Erg przystanął. Uderzyły go jednocześnie dwie rzeczy - był ciekawy w jaki sposób odżywiają się tamci ludzie, ale jednocześnie sam sposób sformułowania tego zdania zaniepokoił go bardziej niż by tego chciał - ten człowiek wciąż uważał się za jednego z Industrialistów. Powiedział „my nie jemy jedzenia jakie wy znacie”. Wciąż stawia między nimi granicę co najmniej tak silną jak zapora oddzielająca ich światy. Dlaczego zatem uciekł i znalazł się tu, w Ecologicum Interralis? Uciekł?
 - Jak więc pozostajecie przy życiu? Czyżby Wielki Brat i na potrzeby fizjologiczne znalazł szczepionkę?
XTD poczuł nagły chłód w tych słowach. Czymś uraził swojego wybawcę, choć nie miał takiego zamiaru. Wspominanie przymusowych szczepień stosowanych od tysiąca dwustu lat, zabijających drobnoustroje i powodujących pewne... dodatkowe skutki uboczne było dość siarczystym policzkiem wymierzonym przeciw niemu. Uznał jednak, że milczenie będzie najlepszą - o ironio - szczepionką na tę sytuację.
 - Nie, oczywiście że nie. Składniki odżywcze są nam jednak dostarczane poprzez system rurociągów, bezpośrednio wprowadzanych do żołądka.
 - Rurociągów? Jesteście podłączeni do maszyn które utrzymują was przy życiu?
 - Nie do końca. Każdy mieszkaniec bunkra zajmuje jedną, dość przestronną komorę zasobniczą, do której doprowadzane jest pożywienie oraz tlen, a odbierane... wydzieliny. Z komory każdy podłączony jest do Struktury, gdzie odbywa się nasze prawdziwe życie.
 - Symulacja? Karmienie przez rurkę? Pełna zależność od maszyn?
 - W zasadzie... tak.
 - A jak wytwarzacie jedzenie? Nie wyobrażam sobie by cokolwiek chciało rosnąć w tak zanieczyszczonym powietrzu.
 - Zamknięte strefy intensywnego wzrostu, po trzy zbiory na dzień. Głównie modyfikowana kukurydza i soja, następnie przetwarzana na łatwo przyswajalną oraz wygodną w transporcie wodociągowym papkę - wytłumaczył XTD, przechodząc wchodząc do szklarni, zaproszony gestem Erga.
 - A nie lepiej tak? - zapytał, uruchamiając podnośnik i zataczając dłonią okrąg, wskazując na dojrzewające powoli rośliny.
Industrialista kiwnął tylko głową. Dobrze wiedział, że ich metody mają inne cele i są lepsze jeśli chodzi o wydajność, ale mając w ustach jeszcze posmak wybornych brokułów zaczynał wątpić w słuszność upraw intensywnych w zakładzie, który umożliwił mu wyrwanie się z bunkra.
Uderzyła go kolejna myśl, która wcześniej nie miała dostępu do świadomości - dlaczego w ogóle chciał uciec? Co zamierzał zrobić dalej? Nie może przecież zostać pod skrzydłami Erga do końca swoich dni.
Winda zatrzymała się na wysokości najwyższego pierścienia. Farmer podszedł do niewielkiej jabłoni, badając rosnące powoli jabłka.
 - I co dalej? - Erg zdawał się czytać w myślach XTD, który na chwilę zamarł, próbując odpowiedzieć na to pytanie.
 - Nie... nie wiem. Nawet nie pamiętam dlaczego tak bardzo chciałem się tu dostać. Jak przebiłem się przez ścianę bunkra. Straże. Barierę...
 - Możemy zbudować kolejną szklarnię. Powinna ci wystarczyć, przy odpowiednim planowaniu zasobami. Zbudujemy ci dom. Jakoś się urządzisz.
XTD zamarł. Ten człowiek uratował jego życie, znając niewiele więcej poza imieniem nieznanego mu człowieka zaprosił go do swojego stołu a teraz jak gdyby nigdy nic chciał pomóc mu w rozpoczęciu nowego życia w nowym świecie dzieląc z nim swoją farmę. Samotna łza zakręciła się w kącie oka industrialisty, ale nigdy nie spłynęła na policzek.
 - Nie. Nie, nie mogę, wybacz. Zrobiłeś już wystarczająco dużo, a ja nawet nie zdążyłem ci podziękować.
 - Nie ma sprawy. Zrobiłbyś dla mnie to samo. - Erg nawet nie spojrzał w jego stronę.
 - Szczerze wątpię. Mógłbyś walić pięściami w pokrywę mojej komory, nawet bym tego nie usłyszał. Więc jest sprawa. - XTD opuścił wreszcie podnośnik i podszedł do farmera, ściskając mocno jego rękę. - Dziękuję ci, Erg. Dziękuję za wszystko.
Ich spojrzenia spotkały się na chwilę.
 - Muszę... Muszę iść dalej. Masz może gdzieś mój stary uniform? - zapytał, próbując rozerwać niewidzialne zapięcia kombinezonu klimatycznego.
 - Zatrzymaj to, co masz na sobie. I tak go nie używałem.
XTD nie odpowiedział ani jednym słowem. Kiwnął głową i nim emocje wzięły nad nim górę wskoczył do podnośnika, zjechał na dół, a następnie jak gdyby nigdy nic ruszył w stronę drogi. Gdy odchodził na zachód, pewne wspomnienia zaczęły wracać. I to właśnie dlatego zawył - z rozpaczy i bezsilności.
Koła zębate wielkiej machiny ruszyły. Informacje wywiadowcze zostały wysłane. Jego śmierć niczego już nie zmieni. Jego na pewno nie...

***

Erg dopadł do panelu ukrytego pod podłogą, wduszając niebieski przycisk. Ulotna zasłona okryła jego dom oraz cztery szklarnie.
Pociski upadały naokoło, wzbijając wysokie rozbryzgi ziemi oraz pyłu. Bariera padła kilka godzin temu a błękitne niebo czerniało z każdą chwilą coraz bardziej. Farmer sprawdził swój kombinezon, przejrzał broń trzymaną w ręku. Jego rodzina była na razie bezpieczna w schronie.
Przez myśl przeszedł mu obraz XTD biegnącego na wschód, w stronę nieistniejącej już bariery. Czy mógł temu wszystkiemu zapobiec?

***

„Mógł, ale zrobił coś znacznie lepszego” - pomyślał XTD ocierając krew z rąk. Miał przed sobą konsolę sterującą wszystkimi systemami Exilium.

 - Niech żyje Ecologicum Interralis - powiedział mężczyzna zatwierdzając wcześniej wprowadzoną komendę. Bunkry rozbrzmiały sykami rozszczelniających się komór.

piątek, 6 czerwca 2014

#1 E/I

Słońce wstawało powoli, wychylając się zza horyzontu i oblewając złotym blaskiem szklane, walcowate budynki poustawiane w równych odstępach.
Szyby, pokryte od środka skraplającą się wodą były wciąż powoli przecierane przez biodrony, zapewniając odpowiednie zakrzywienie promieni słonecznych padających na liście roślin znajdujących się w środku.
Erg wyszedł ze swojego domu, ubrany w codzienny kombinezon klimatyczny, jak zwykle jasnozielony. Wiatr wiejący z południa rozwiał mu trochę już za długą czuprynę, a że był dość chłodny, zmusił małe dysze umieszczone w kołnierzyku do wysłania kontrprądów aklimatyzujących w stronę twarzy.
Mężczyzna ruszył szeroką drogą w stronę pierwszej szklarni, w której znajdowały się świeże sadzonki przeznaczone do zbierania za dwa miesiące. Śluza szybko zamknęła za nim drzwi z cichym mlaśnięciem, starając się nie dopuścić do zmiany wilgotności wewnątrz izolowanego środowiska i zniwelować straty poniesione z powodu rozpylania dodatkowych ilości wody.
Erg wsiadł do podnośnika a następnie ruszył w górę, do pierwszego pierścienia. Wchodząc między zieleń poczuł jak zwiększona ilość tlenu, nieodessana jeszcze przez biodrony dbające o odpowiednie stężenie dwutlenku węgla, uderza go w nozdrza świeżym, oszałamiającym zapachem.
Dotknął ziemi kilku sadzonek, sprawdzając wilgotność. Przejechał palcami po delikatnych listkach, zbadał zawiązki owoców i siłę gałęzi podtrzymujących - wszystko wydawało się być w najlepszym porządku.
Wrócił do windy i ruszył w górę, by sprawdzić jak mają się bardziej dojrzałe sadzonki drugiego kręgu.
Zmieniał właśnie odrobinę stopień nawilżenia nocnego, kiedy podnośnik niespodziewanie ruszył w dół, a chwilę później przywiózł z powrotem na górę jego żonę.
 - Nie musisz tego robić, dobrze o tym wiesz. Wszystko jest kontrolowane przez główny komputer i setki biodronów oraz bakterionitów. Szklarnie są bezobsługowe, Erg - powiedziała z udawaną złością kobieta.
 - Wiem, wiem. Lubię sobie po prostu pochodzić między roślinami. Poza tym właśnie dostroiłem kilka...
 - Tak, tak. Nie siedź tu tylko za długo - za pół godziny będzie śniadanie.
Wyszła, nie powiedziawszy ani słowa więcej. On też nie miał nic odkrywczego do zakomunikowania - to nie pierwsza tego typu rozmowa, wszak do szklarni wybierał się co rano od czterech lat, kiedy to zainstalowali nowe implementacje neuronalne pozwalające na uprawę bez ingerencji człowieka.
Czuł po prostu, że musi czuwać nad tym miejscem. Dbać o nie. Włożyć choć odrobinę pracy w plony, które kiedyś zbierze.

***

 - Tu XTD-124, zgłaszam się. Przejmuję wachtę. Dobrej nocy, MMRF-3. - Mężczyzna wyszedł z niewielkiej luki utworzonej chwilowo w ścianie.
Dziura zniknęła, a chwilę później pojawiła się kolejna, do której wszedł młody chłopak, wyglądający na nader znużonego i zmęczonego.
XTD usiadł przed konsolą, zalogował się używając służbowych danych, a następnie przeprowadził ogólny skan. Na ekranie poczęły wyskakiwać osobne okienka informujące o stanie systemów.
Podajnik surówki - osiemdziesiąt procent.
Mieszalnik papki - siedemdziesiąt dwa.
Wzbogacasz - pięćdziesiąt.
System odprowadzający - dwadzieścia osiem.
Wypełnienie zbiorników wyjściowych - dziewięćdziesiąt.
Mężczyzna zmniejszył wydajność produkcji, jako że na nocnej zmianie zapotrzebowanie znacznie spadało, a zapasów było aż za dużo.
Praca nadzorcy w fabryce papki była całkiem niezłą posadą. Co prawda nie każdy mieszkaniec Industrium Exilium musiał pracować - większość procesów była w pełni zautomatyzowana i zazwyczaj nie potrzebowała nadzoru - ale XTD zwyczajnie zaczął się nudzić, postanowił więc znaleźć jakieś podrzędne stanowisko by zarobić trochę Exów by móc zapłacić za kilka godzin czasu poza Strukturą.
Struktura była złożoną siecią przedstawioną w formie łatwego w odbiorze interfejsu, mającą na celu zapewnienie podstawowych potrzeb socjalno-emocjonalno-poznawczych przy jednoczesnej oszczędności przestrzeni oraz zasobów.
Słowem była to wielka, stale zmieniająca się i w znacznej części kreowana przez użytkowników symulacja ułatwiająca pracę, zabawę oraz spotkania ze znajomymi podczas gdy fizyczne ciało leżało w jednej z milionów komór zasobniczych, ułożonych w najbardziej efektywny sposób w setkach bunkrów rozmieszczonych na całej powierzchni Industrium Exilium.
W związku z tym że każda komora potrzebowała określonego zaopatrzenia - wody, czystego powietrza oraz papki, miksu odżywczego, a także wydalania wydzielin organizmu, stworzona została wysoko zautomatyzowana sieć zakładów zajmujących się pozyskiwaniem oraz uzdatnianiem wody, oczyszczaniem powietrza, intensywnej hodowli i przetwórstwa żywności a także suszarni oraz spalarni odchodów - wysoka zawartość węgla pochodząca z hiperwęglowodanowego składu papki pozwalała na uzyskanie odpowiedniej ilości energii by zasilić wszystkie inne fabryki.
Nad każdym takim zakładem czuwał co najmniej jeden operator - zmiany trwały równo dwanaście godzin, a strategiczne umieszczenie bunkrów po obu stronach planety pozwalało na naturalne dostosowywanie zmian do dób słonecznych do których przyzwyczajeni są nadzorcy.
Wyżej, na szczeblu organizacyjnym znajdował się tylko Industrium Governanti, wraz z całym sztabem podwładnych, dbających o poszczególne bunkry.
XTD był nadzorcą od kilku dni - praca była dość nudna, ale bardzo odpowiedzialna. Od jego decyzji zależało życie milionów ludzi znajdujących się w komorach trzech bunkrów sektora siedemnastego. Choć jego zadania tak naprawdę ograniczały się do utrzymywania poziomu papki w zbiornikach na co najmniej osiemdziesięciu procentach, pod uwagę trzeba było wziąć wiele zmiennych, jak na przykład stan i sztuczne przyspieszenie wzrostu kukurydzy, podaż mieszalnika i...
Na ekranie pojawiła się czerwona lampka ostrzegawcza z wielkim napisem „Błąd 1421”.
Zintegrowany komputer przetłumaczył kod błędu na „Nieszczelność sektora magazynującego”.
XTD poderwał się z krzesła. Wysłał roboty nadzorujące do odpowiedniej części fabryki, a następnie przełączył podgląd na osobny ekran. Główny zbiornik faktycznie się rozszczelnił - na jednym z łączeń pojawiła się niewielka dziura, przez którą żółtawa, gęsta papka przeciekała i powoli skapywała na podłogę.
Mężczyzna natychmiast wysłał roboty naprawcze na miejsce. Dwa kwadrokoptery przytrzymały w miejscu wycieku stalową łatę, a kolejne cztery zaspawały wszystko, uniemożliwiając dalszy wypływ papki. Robot z precyzyjną aparaturą pomiarową sprawdził spawy, przejrzał zbiornik pod kątem innych uszkodzeń i zameldował powodzenie operacji.
W międzyczasie kilka kolejnych robotów pozbierało kilka ton papki, które zdążyły się wydostać. Te odpady zostaną rurociągiem przetransportowane do stacji spalania, gdzie będą zamienione na energię.
XTD tak naprawdę nie musiał nic robić. Ta procedura również była w pełni zautomatyzowana. Zdarzenie zostało również automatycznie zapisane w dzienniku.
Mężczyzna opadł bezładnie na fotel. Na jego niewypowiedzianą prośbę w kącie jego pola widzenia pojawił się zegarek. Jeszcze osiem godzin i będzie mógł wrócić do swojego domu, znów za pomocą rozpadliny - transport w świecie symulacji nie był żadnym problemem, przeniesienie się z jednej wirtualnej lokacji do kolejnej zajmowało tylko tyle czasu ile potrzebne było na załadowanie nowego miejsca.
Jeszcze tylko osiem godzin i dostanie kolejne trzy Exy. Jeszcze dwanaście i będzie mógł zapłacić za całą godzinę pobytu poza symulacją. Cała godzina prawdziwego chodzenia, używania mięśni. Oczu. Uszu...
„Ciekawe jakie to uczucie” - pomyślał XTD, poprawiając się na fotelu.

***

Sprawdził ostatni pierścień, a następnie spojrzał na lewe przedramię. Bioluminescencyjne elementy rozjarzyły się ukazując wielokolorową mozaikę wskazującą czas słoneczny - miał jeszcze pięć minut, więc mógł zrobić sobie mały obchód wokół szklarni, żeby sprawdzić czy nie ma żadnych wycieków z izolowanego środowiska wewnętrznego.
Obszedł pierwszy walec. Następnie drugi i trzeci. Do czwartego musiał przejść kawałek dalej, ponieważ w nim rosły zioła lecznicze oraz syntezowane były substancje chemiczne używane w innych szklarniach lub domu. Osobny moduł Golgiego pracował obok, pulsując miarowo.
Zaraz za beżową masą coś się poruszyło. Coś odcinającego się od stonowanego kolorystycznie otoczenia.
Erg zamarł, kombinezon zafalował, twardniejąc nieco i odpowiadając na reakcję stresową - wzmocnił struktury, przekierował część zasobów z plecaka do skanowania otoczenia oraz produkcji dodatkowych substancji potrzebnych w razie zranienia - protrombina, fibrynogen, adrenalina, wszystko zgromadziło się w zbiorniczkach magazynowych, natomiast zapas glukozy oraz  krwi został dostarczony do ustroju mężczyzny. Zewnętrzny układ neuronalny na bieżąco przekazywał pełny raport sytuacyjny do mózgu Erga. Umysł był jasny, postawiony w pełną gotowość, a to wszystko zajęło zaledwie kilkanaście milisekund.

***

XTD zakaszlał, gdy dwie stalowe rury wysunęły się z jego gardła. Odłączenie od symulacji nastąpiło o kilka sekund za wcześnie, więc mężczyzna musiał doświadczyć całej procedury odłączenia bez chwilowej utraty świadomości.
Gdy tylko sonda żołądkowa i rura dotchawicza odsunęły się na bok, coś wysunęło się również z jego cewki moczowej i odbytu, wywołując silny ból.
Chwytaki wysunęły się z boków trumny, w której się znajdował, a następnie zapięły na jego kończynach stalowe obręcze. Metal otoczył również jego klatkę piersiową i przyczepił się do miednicy. Chłód dotarł również do kręgosłupa, przywierając do niego.
Setki małych igiełek wbiły się w rdzeń kręgowy oraz podstawę mózgu, podłączając egzoszkielet do układu nerwowego - niebieskie diody zaświeciły się na całej długości wszystkich stalowych części urządzenia, a mały holograficzny panel na lewej ręce wyświetlił wiadomość powitalną.
Ból minął w kilka sekund, po tym jak egzoszkielet zablokował określone impulsy docierające do mózgu. Chwilę później zwykły, szary materiał został na niego naciągnięty kilkoma zwinnymi ruchami manipulatorów.
Pokrywa komory otworzyła się z sykiem. Wraz ze wzrostem ciśnienia XTD usłyszał szum i wysoki gwizd, lecz gdy maska zakryła mu twarz, wszystko wróciło do normy.
Mężczyzna powoli wygramolił się na zewnątrz i rozejrzał wokoło.
Stał w ciasnej przestrzeni między dwoma komorami uformowanymi w kształt podłużnego prostopadłościanu. Wokoło nie widać było ani żywej duszy, choć całe, przytłaczająco ogromne pomieszczenie wypełnione czarnymi sarkofagami było oświetlone przytłumionym światłem.
 - Halo? Jest tu ktoś? - zapytał XTD, lecz odpowiedziało mu tylko echo, odbijające się wiele razy od odległych ścian jednego sektora bunkra.
Mężczyzna nigdy wcześniej nie opuścił swojej komory. Gdy się urodził system rurociągów przetransportował go właśnie tam gdzie spędził całe trzydzieści dwa lata swojego życia - aż do dziś, kiedy to wreszcie zebrał odpowiednią ilość odwagi i pieniędzy by zobaczyć jak wygląda świat.
Przed oczami mu pociemniało. Jego serce, nieprzystosowane do pionizacji, nie nadążało z pompowaniem krwi, ale systemy egzoszkieletu zareagowały niemal natychmiast, regulując tętno i wspomagając kurczliwość naczyń.
XTD, klucząc między sarkofagami, dotarł do głównej alejki, nieco szerszej od jednej komory, a następnie ruszył w prawo.
Poczuł się nieswojo. Cisza, ogromna przestrzeń, miliony prostopadłościanów, martwych, cichych... mimo to każdy z nich mieścił w swych trzewiach człowieka. Wielu z nich nigdy nie opuściło swojego azylu. Wielu z nich sądziło, że symulacja jest prawdziwym życiem. Wielu z nich nigdy nie poświęciłoby dwudziestu czterech Exów na godzinną przechadzkę po pustym cmentarzysku...
XTD przyspieszył kroku. Chciał przywołać panel odtwarzacza muzyki, ale ten nie pojawiał się. Zapomniał, że egzoszkielet to nie wirtualna rzeczywistość i że ma za zadanie tylko podtrzymywać życie oraz umożliwiać poruszanie się mimo prawie całkowitego zaniku mięśni szkieletowych spowodowanego bezruchem.
Zamiast tego, mężczyzna upewnił się że obręcze trzymają mocno i przeszedł do wolnego truchtu, który stał się coraz szybszym biegiem, aż przeszedł w sprint.
Stawy trzeszczały, nigdy nie używane. Łączenia stalowych części egzoszkieletu bzyczały serwomotorami, a lampki na klatce piersiowej przygasły nieznacznie.
Jednak spomiędzy ciemności naprzeciw mężczyzny zaczął wyłaniać się wielki obiekt. Wysoki i szeroki.
XTD zaczynał coraz wyraźniej widzieć ścianę bunkra.

***

Erg napiął wszystkie mięśnie i pochylając się do tyłu, ruszył w stronę niezidentyfikowanego, szaro-czerwonego obiektu, obchodząc szerokim łukiem moduł Golgiego.
Niezidentyfikowany skrawek szarości okazał się być archaicznym odzieniem, niereaktywnym, zupełnie martwym. Wewnątrz niego, kuląc się, znajdował się... człowiek.
Erg rozkazał swojemu plecakowi zwolnić część zasobów i przekierować je na magazynowanie substancji potrzebnych do udzielania pierwszej pomocy - czerwień wypełzająca w wielu miejscach spomiędzy szarego materiału zapewne była krwią.

***

Ściana była nadzwyczaj... zwyczajna. Ot, zwykły kawał czarnego metalu, dokładnie takiego samego z jakiego wykonana była podłoga.
W oczach XTD wszystko to było jednak tylko symbolem. Dotknął chłodnej powierzchni i pomyślał, że ledwie kilka, może kilkanaście centymetrów dalej znajduje się... świat. Atmosfera, co prawda zanieczyszczona i toksyczna, ale zarazem tak prawdziwa.
Dlaczego zaczął myśleć o tym dopiero teraz? Dlaczego przez wszystkie lata swojego życia obojętne mu było czy tak naprawdę leżał w stalowej trumnie, jeśli tylko jego umysł mógł hulać po całym komputerowym wszechświecie?
Chyba po prostu nie miał porównania. Ale teraz dokładnie wiedział co chce zrobić. Co musi zrobić.
Czerwony sygnał pojawił się na holograficznym interfejsie informując że zostało mu dziesięć minut - dokładnie tyle potrzebował by wrócić do sarkofagu.
Jeszcze raz położył rękę na zimnej powierzchni ściany, a następnie poderwał się do biegu, by zdążyć na czas.
Egzoszkielet nie protestował, dzielnie znosząc wszystkie przeciążenia.

***

Mężczyzna podbiegł do rannego, obracając go na plecy. Przybysz był nieprzytomny, a wokół nadgarstków, łokci, kolan i kostek miał stalowe obręcze, jarzące się na niebiesko. Klatka piersiowa była zamknięta w pancerzu układającym się w kształt żeber i mostka, również podświetlonego. Nienaturalna pozycja wskazywała również, że kręgosłup oraz miednica są w jakiś sposób osłonięte przez egzoszkielet.
Ranny nie miał jednak żadnej maski, dlatego też bez problemu Erg mógł sprawdzić co dzieje się z nieznajomym - przyłożył dłoń do jego twarzy i pozwolił by zewnętrzne systemy neuronalne oraz mikroflora skafandra zlokalizowały zagrożenie.
Biodiody na lewym przedramieniu zaświeciły się, uzupełniając kolejne rubryki tabeli, wyliczając wszystkie przypadłości.
Złamane kości żeber, kończyn, poważne ubytki w tkance mięśniowej, nieprawidłowości w unerwieniu centralnym, liczne wylewy oraz przerwania powłok skórnych. Krwawienie wewnętrzne, wstrząs hipowolemiczny, znaczne zwolnienie pracy serca i oddechu... Jednym słowem ten człowiek był na skraju życia i śmierci.
Niewielka keratynowa igła wysunęła się z prawego nadgarstka Erga i wbiła w jedną z żył ręki. Ranny drgnął, wziął głęboki wdech, ale pozostawał nieprzytomny.
Właściciel farmy zmienił pozycję, kombinezon automatycznie włączył wspomaganie mięśniowe. Przybysz oderwał się od ziemi, jakby nic nie ważył. Erg szybkim krokiem ruszył w stronę pomieszczenia medycznego w swoim domu.

***

Podróż była jedną, wielką, kolorową plamą.
Pamiętał jak przebił się przez kilkunastocentymetrową ścianę, niszcząc przy okazji serwomotory na prawej ręce.
Pamiętał jak próbował złapać się czegokolwiek na płaskiej i śliskiej powierzchni piramidalnego bunkra, gdy zsuwał się ku ziemi.
Jak przez mgłę przebijały się wspomnienia ledwie działających systemów podtrzymywania życia, biegu w stronę świecącej łuny na zachodzie.
Pamiętał jak stał przed falującą, zielono-żółtą płachtą energii, spoglądając na nią, niepewny czy przeżyje krok który zamierza postawić.
Dalej była tylko czerń. Słodki zapach świeżego powietrza, kwiatów. Silne ręce podrywające go z ziemi. Ciepło falującej błony pod plecami. A później nicość.

***

Mężczyzna leżał w ochronnym kokonie w pomieszczeniu medycznym. Rozbłyskające raz na jakiś czas światła informowały o kolejnych wstrzyknięciach, pobudzeniach i zabiegach prowadzonych w odpowiednich miejscach.
Erg stał na zewnątrz, spoglądając przez szybę do środka. Tuż obok niego stała Anee, jego żona, zakrywając usta, z grymasem zmartwienia oraz niepewności na twarzy. Jej wzrok wędrował to na kokon, to na męża, to na zakrwawione ubrania leżące w rogu pokoju.
 - Jezu, Erg. Kto to jest? Skąd się tu wziął? Co my teraz zrobimy? - zapytała, a mięśnie jej zadrżały, jakby bezgłośnie załkała.
 - Spokojnie. - Mężczyzna objął ją jedną ręką, nie odrywając wzroku od falującego kokona. - Najpierw mu pomożemy. Później będziemy się martwić kim jest i jakie ma zamiary.
Anee chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała w ostatniej chwili.
 - Na razie jednak nie zbliżajcie się z dziećmi do tej części domu. I noście zawsze skafandry, tak na wszelki wypadek.
Kobieta pokiwała głową. Zręcznie wyplotła się z uścisku swojego męża, a następnie wyszła przez drzwi, pewnie by ubrać dzieci w ochronne ubrania.
Erg westchnął głęboko. Na razie pozostawało mu tylko czekać - nijak nie mógł przyspieszyć procesu leczenia.
Upewnił się że wszystkie śluzy są zamknięte. Wyszedł na zewnątrz i spokojnym spacerem ruszył w stronę szklarni z ziołami. Chyba będzie musiał uruchomić czternasty oraz piętnasty, awaryjny pierścień. Do tego przydałoby się przyspieszenie wzrostu pozostałych roślin - nigdy nie wiadomo czego będzie potrzebował ranny.
Śluza otwarła się, winda z cichym mlaśnięciem rozprostowała włókna mięśniowe i uniosła mężczyznę na odpowiednią wysokość. Możliwość bezpośredniej komunikacji nerwowej z wszystkimi urządzeniami z którymi był w kontakcie fizycznym lub chemicznej w obrębie kilkunastu metrów była bardzo przydatna - nie wypowiedział ani jednego słowa, a kilka biodron unoszących się w powietrzu za pomocą łopoczących szybko owadzich skrzydełek przetransportowało nasiona i cebulki kilkunastu roślin, a następnie z niewielką pomocą Erga zasadziło nowe sadzonki. Zraszacze z czystą wodą podleciały, by pomóc w zakorzenianiu. Chwilę później biodrony ze strzykawkami zapewniły odpowiedni odczyn oraz skład chemiczny gleby. Kolejna porcja zastrzyków sprawiła, że wzrost został przyspieszony o trzy rzędy wielkości. Nim skończy obchód po pozostałych pierścieniach, rośliny powinny być gotowe do zbioru - miały znacznie mniejszą wartość odżywczą oraz zawartość substancji aktywnych, lecz były niemal natychmiast gotowe do użycia - moduł Golgiego i tak ekstrahuje czyste substancje z materii organicznej.
Leki zostały wysłane zmodyfikowanym transportem pęcherzykowym, przy pomocy mikrobiodron przenoszących oraz bakterionitów, do pomieszczenia medycznego, zapewniając ciągłe funkcjonowanie kokonu, który świecił coraz intensywniej, naprawiając wszystko co tylko był w stanie.
Erg tymczasem zajął się utylizacją niebezpiecznego ubrania przybysza oraz zbadaniem egzoszkieletu, który automatycznie został odrzucony gdy ustały funkcje życiowe.
Technologia w niczym nie przypominała tej znanej mężczyźnie. Całość opierała się na energii elektrycznej, tak nieistotnej w samowystarczalnych ekosystemach stosowanych przez wszystkich obywateli Ecologicum Interralis.
Co prawda niektóre jednostki neuronalne oraz mechanizmy manipulatorów wciąż wymagały szczątkowego zasilania prądem elektrycznym, ale to pozyskiwane było zazwyczaj ze specyficznie zmodyfikowanych szlaków metabolicznych, przekierowanego cyklu Calvina podczas fotosyntezy, albo niewielkimi, wbudowanymi bateriami słonecznymi.
Naturalnie bariera oddzielająca ich połowę planety od tej zajmowanej przez Industrium Exilium pobierała dość znacznie ilości energii, lecz zwyczajne, samowystarczalne gospodarstwa nie musiały się tym martwić - wszystkim zajmowały się przygraniczne posterunki zbierające energię słoneczną oraz wiatrową.
Ecologicum Interralis z definicji nie było państwem, a raczej dobrowolnym zrzeszeniem wszystkich mieszkańców wschodniej półkuli, z których każdy był całkowicie wolny i niepodległy w obrębie swojego skrawka ziemi, zwanego zazwyczaj po prostu „farmą” lub „ekiem”. Każdy ek był w pełni samowystarczalny - produkował własne pożywienie, odzyskiwał większą część używanej wody, a ewentualne braki uzupełniał z pobliskiego ujęcia wody, naturalnie za pozwoleniem lub niewielką opłatą właściciela danego skrawka terenu na którym leżał zbiornik wodny, czy to rzeka, jezioro, morze czy podziemne źródło.
Odgórne rozporządzenia nie istniały, a w razie problemów spory rozwiązywane były raczej polubownie - niekiedy, gdy konflikt był zbyt zażarty, strony mogły zgłosić się do członka okolicznej społeczności o największym poważaniu, lecz tak naprawdę większość rodzin pozostawała na swojej farmie przez większość czasu.
W celu zachowania odpowiedniej zmienności genetycznej zabronione i tępione były przypadki stosunków kazirodczych, a ogólnie pochwalane były podróże młodych ludzi, odpowiednio dojrzałych, w jak najdalsze zakątki świata w poszukiwaniu swojej drugiej połówki oraz miejsca zdatnego pod budowę własnego eka.
W związku z tym że większość podstawowych potrzeb była bez żadnych problemów zaspokajana w obrębie własnej farmy, ludzie rzadko parali się jakąkolwiek inną pracą - wszelkie dobra ponadpodstawowe były wytwarzane w lokalnych centrach naukowo-konstrukcyjnych, utrzymywanych zazwyczaj przez sąsiednich farmerów, zazwyczaj jednak zwyczajnie rentownych.
Erg przejechał palcami po chropowatym, połamanym w kilku miejscach metalu. Był tak inny od wszystkiego, do czego przywykł. Nie był ani szorstki jak kombinezon biotyczny, ani gładki jak szyba, ani śliski jak mokre liście.
Artefakt z innego świata. Ze świata, którego nie znał i którego poznać nie chciał.
Mała igiełka znajdująca się w części kręgosłupowej wystrzeliła i ukłuła go w palec. Uronił tylko kroplę krwi, ale kombinezon zareagował natychmiast, łatając ranę, twardniejąc i sprawdzając miejsce zranienia w poszukiwaniu nieznanych toskyn.
Znalazł dziwny związek pseudoorganiczny, który został szybko zneutralizowany. Chwilę później egzoszkielet wylądował w paszczy modułu żernego, gdzie został otoczony mieszanką kwasów i enzymów, a następnie powoli wytrawiony do pierwiastkowej zupy.

***

XTD odzyskał szczątkową przytomność, a gdy spostrzegł że otacza go falująca, rozbłyskująca co jakiś czas przytłumionym światłem struktura, próbował się poderwać i uciec, lecz coś silnie trzymało go w nogach, rękach oraz pasie. Głowa również była przytrzymywana przez ciepły pasek przebiegający po czole.
Mężczyzna krzyknął, nie wiedząc co się z nim dzieje. Czy tak wygląda piekło? Czy tak wygląda śmierć?
Stwór otaczający go ze wszystkich stron przestał falować. Światła przygasły, a po chwili u jego stóp pojawił się wąski snop światła.
Oślizgłe usta zręcznie omijając jego palce, a następnie nogi, brzuch, klatkę piersiową i głowę odsunęły się, znikając z jego pola widzenia. Pasy utrzymującego w miejscu poluźniły się, a po chwili zsunęły się, pozwalając na ruch. Mięśnie jednak były zbyt słabe, by się poderwać, a usłużne serwomotory nie chciały pomóc mu w poruszaniu się.
Z lewej spostrzegł jakiś cień, chwilę później po prawej pojawiła się rozmazana sylwetka.
 - Leż. Jesteś jeszcze słaby, masz poważny zanik mięśni.
Nie odpowiedział.
 - Rozumiesz mnie? Mówisz w ekkin?
Rozumiał, więc delikatnie pokiwał głową. Nie był pewien czy obcy może odczytać ten gest.
 - Dobrze. Masz słabe mięśnie, ale kokon pomoże ci je odbudować. Musisz tylko leżeć spokojnie. Tym razem nie zastosuję pasów przytrzymujących i włączę w środku światło. Za parę dni może nawet uda nam się porozmawiać.
Nie wiedział kim jest jego wybawca, ale rozumiał że jest w bardzo złym stanie.
 - Na razie odpoczywaj. Wszystkie twoje potrzeby są zaspokajane przez kokon, nie musisz się o nic martwić. Po prostu... spróbuj zasnąć.
Zasnąć? O czym on mówił, strach paraliżował go od stóp do głów, a jednocześnie miliardy pytań cisnęły mu się na usta.
Kim jest jego wybawca? Od czego go wybawił? Gdzie jest? Co się z nim dzieje?
 - Jestem... Jestem Erg - powiedział mężczyzna. - Jesteś wśród swoich. Trzymaj się, przyjacielu.
XTD poczuł na ramieniu dotyk i lekkie uściśnięcie. Część emocji natychmiast wyparowała. Inne wybuchły z nową siłą.
Usta znów zaczęły go połykać, tym razem jednak w środku wciąż tliło się delikatne, żółte światełko, przeplatane mozaiką kolorowych rozbłysków którym towarzyszyło mrowienie, czasem ukłucie lub delikatne podskoczenie kończyny albo skurcz mięśnia.

XTD leżał w spokoju, a w jego głowie myśli kotłowały się, zderzając ze sobą jak szalone.

piątek, 30 maja 2014

Rzemieślnik


Cień, ciemniejszy niż wszystko wokół przemknął w zaułku wielkiego miasta. Za dnia takie uliczki wydają się tylko odstraszać swoim wyglądem, lecz gdy tylko zapada zmrok i ujawniające wszelkie tajemnice promienie słońca gasną, te niepozorne miejsca zmieniają się w gniazdo i siedzibę czystego zła, schronisko najgorszych wyrzutków społeczeństwa i nieschwytanych do tej pory psychopatów.
Każdy, kto odważy się spacerować w okolicy takiego miejsca, musi być bardzo odważny, lub bardzo głupi . Jednak nie Kasia, młoda studentka trzeciego roku socjologii. Ona nie była ani głupia, ani przesadnie odważna. Po prostu nie miała innego wyboru – musiała przejść przez tą nieciekawą okolicę, by dotrzeć do domu.
Wykłady przesunęły się nieco, pracujący chłopak nie mógł jej odwieźć, a pomysł noclegu na uczelni nijak nie przypadł jej do gustu. Tak więc trzęsąc się z zimna i – choć nie chciała tego przed sobą przyznać – ze strachu, dziewczyna jak najszybciej starała się dojść do domu, zwracając na siebie jak najmniej uwagi.
Lecz jego uwadze nie umknie nikt…
W jednej chwili Kasia szła prosto wąskim chodnikiem, a w drugiej leżała na wilgotnym asfalcie zaułka. Potylica eksplodowała bólem i dziewczyna krzyknęła. „Cholerne szpilki” pomyślała przez ułamek sekundy, ale coś w głębi umysłu podpowiadało inne rozwiązanie zagadkowego przemieszczenia. Próbowała krzyknąć, lecz nim wydała z siebie chociażby jeden dźwięk, pachnąca duszącym zapachem sali chirurgicznej ręka zakryła jej usta. Zupełnie porzuciła myśl o swej niezgrabności. Spanikowała, szamocząc się i próbując uciekać.
Zauważyła, że jej mięśnie nagle dziwnie zwiotczały, a ruchy stały się niemrawe, jakoby wykonywane od niechcenia. Ten ktoś musiał jej coś wstrzyknąć. Przez głowę dziewczyny przebiegło tysiąc najgorszych scenariuszy. Gwałt, okaleczenie, chore praktyki jakiegoś zboczeńca, wreszcie śmierć z ręki zwyrodnialca. Ta ostatnia myśl uderzyła w nią jak kafar, przygniatając do ziemi i na chwilę przerywając wszelkie próby uwolnienia się, tylko po to, by zaraz zacząć szamotać się ze zdwojoną siłą.
- S… Spokojnie, kruszynko… - ktoś tuż obok jej ucha szepnął ni to uspokajającym, ni to przerażającym tonem.
Spojrzała w stronę, z której dochodził dźwięk. Na tle nocnego, bezgwiezdnego nieba odrysował się kształt zdeformowanej głowy, niemalże pozbawionej szyi i otoczonej zbyt wysoko uniesionymi barkami. Nie zdołała dostrzec rysów twarzy, ale zauważyła dziwny, biały odblask, jakoby twarz napastnika była wysmarowana tłuszczem, albo zakryta maską. Kasia zauważyła, że jej kończyny zupełnie już się nie poruszają, a dziwny człowiek dotyka jej szyi czymś mokrym i śmierdzącym alkoholem. Marker?
Chwilę potem rozbłysło przerażająco jasne światło, bijące prosto z małej, LED-owej lampki przyczepionej do czoła mężczyzny. Kasia odruchowo próbowała zamknąć oczy, lecz powieki usłuchały tylko częściowo, mrużąc się groteskowo. Wtem poczuła, że coś zimnego i nieprzyjemnie wbijającego się w skórę dotknęło jej szyi dokładnie w miejscu, które przed chwilą znaczył marker. Umysł Kasi począł z wolna unosić się na falach oceanu szaleństwa i nieświadomości, próbując wyprzeć to, co działo się w tamtej chwili, lecz silny, rozrywający ból wyrwał ją z tego stanu stalowym szponem.
Ktoś ODPIŁOWYWAŁ jej głowę. Jej usta otworzyły się w niemym krzyku, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk, bo napastnik dotarł już do tchawicy.
- Pięć sekund po dekapitacji, tak? –pomyślała Kasia, przypominając sobie gdzieś zaczytany fakt dokładnie w momencie, gdy ostatnie włókno mięśniowe i skóra zostały oderwane od reszty ciała, a cały świat spowiła mgła…
Stwór otarł piłę o ubranie swojej ofiary i podniósł głowę za włosy, układając ją w swoich ramionach tak, jak trzyma się nowonarodzone dziecko. Pogładził swój nowy eksponat po policzku i już zaczął planować, co z nim zrobi, gdy dotrze do pracowni…

Głowa nadziała się na wbity w blat stołu kolec z głuchym mlaśnięciem. Utrzymywało to ją w dość niefinezyjny, ale nad wyraz pewny sposób, podczas gdy Mort zajmował się drobną… kosmetyką swoich dzieł. Najpierw człowiek - zbyt niski, by uznać go mężczyzną, a zbyt wysoki by zakwalifikować jako dziecko – zdjął drewnianą, lakierowaną maskę z twarzy, kładąc ją obok na stole. Słoje drewna pięknie odrysowały się podczas bejcowania, tworząc osobliwy, ale i na swój sposób piękny wzór maski typowego, smutnego aktora z dawnych czasów. 
Twarz Morta była groteskowo powykrzywiana, tak że ledwo przypominała ludzką. Oklapnięte powieki, zapadłe policzki i bardzo wyraźne kości czaszki nadawały mu wygląd żywego trupa, którego mięśnie zdążyły już przegnić, pozostawiając tylko skórę ciasno opinającą czaszkę.
Pierwsze cięcie było delikatne, jak muśnięcie piórka o skórę, jednak spełniło swoje zadanie, odcinając część mięśni mimicznych i sprawiając, że zastygły na twarzy wyraz przerażenia zelżał. Skóra w miejscach nacięcia odstawała, jednak nie było to wielkim problemem, bo chwilę potem kolejne wprawne cięcie oderwało następną partię mięśni, powoli odsłaniając piękną, białą kość czaszki. Mort pracował powoli, tnąc dokładnie, nigdy nie poprawiając swojej pracy. Wszystko musiało być gotowe już za pierwszym cięciem, już za pierwszym pociągnięciem skalpela. Kilka godzin później stała przed nim gotowa, goła czaszka z wymalowanym dokładnie nacięciem w górnej jej części. Mort zrzucił resztki tkanki do dużego, czarnego wiadra, przemył z krwi swój blat i zabrał się za czystą i piękną zarazem pracę odcinania szczytu czerepu swojej nowej siostry… Nim jednak chwycił za piłę, małym śrubokrętem wydrapał na czole czaszki imię. Ann. To właśnie Ann brakowało jej do kolekcji…
Otwarta czaszka wciąż miała w sobie mózg i opony mózgowe, więc Mort musiał się jeszcze trochę pobrudzić, jednak oddzielanie miękkiej, kruszącej się w dłoniach tkanki mózgu i zdzieranie opon mózgowych nie było już tak nieprzyjemną pracą jak oskórowywanie swoich ofiar.
Gdy wszystko było gotowe, Mort odmierzył odpowiednią ilość specjalnej, kostno podobnej mieszanki, wypełniając puszkę mózgową niemalże do połowy.
Zamknął czerep, przytwierdzając go drobną ilością tej samej masy i uderzył na próbę pałeczką w kość.
- Taak… TAAK! Czyste A. Jesteś genialny, Morciu… - krzyczał coraz głośniej rzemieślnik.
Mort podniósł czaszkę, nie przytrzymywaną już nijak przez stalowy bolec i zaniósł do drugiego pomieszczenia, rozświetlonego dziesiątkami gazowych lamp. W samym jego centrum stał osobliwy ołtarzyk złożony z dokładnie trzydziestu dziewięciu czaszek, ułożonych w cztery rzędy ósemek i jedną wybrakowaną siódemkę. Mort położył swoje nowe dzieło pomiędzy Ginnie i Harriet, dopełniając makabrycznego, lecz na swój sposób pięknego obrazu poustawianych równo czaszek. Mężczyzna sprawdził, czy wszystko jest w porządku. Czerepy stały w równych rządkach, nic nie zaburzało harmonii… Można było wreszcie zrealizować plan… Plan od lat wprowadzany w życie.
Przygasił wszystkie gazowe lampki, zapalając na wpół wypalone świece otaczające ołtarzyk. Sprawdził, czy pięknie rzeźbiony pistolet skałkowy leży pomiędzy pierwszymi świecami po prawej, a nuty wciąż spoczywają na stojaku po lewej. Ołówek miło zaciążył w lewej kieszeni spodni, a dwie pałeczki do kotłów dały o sobie znać pod klapą garnituru. Mort był wreszcie gotów, by spełnić marzenie swego życia.
Wyciągnął pałeczki i uderzył na próbę w czaszkę Ann. Piękny, nieco głuchy dźwięk A rozniósł się po genialnej pod względem akustycznym sali. Uderzył następnie w Harriet i nieczysty odgłos przetoczył się po starych, wilgotniejących murach.
- H, NIE B, HARRIET! – wrzasnął Mort, uderzając w czaszkę i łamiąc jej żuchwę, która rozleciała się na pół.
O dziwo poskutkowało i Harriet brzmiała już tak, jak powinna. Mort zaczął grać. Wpierw powoli, ważąc każdą nutę, lecz wraz z kolejnymi taktami począł przyspieszać, uderzając coraz szybciej i szybciej. Każdy dźwięk zdawał się idealnie pasować do całości, dopełniając makabrycznego, a zarazem pięknego przedstawienia. Utwór począł tężeć, zwalniać i przytłaczać, jakoby przekazując uczucie nieskończonego ciężaru spoczywającego na piersiach kompozytora, lecz wtem głośny dźwięk wybuchł, w hali i zabrzmiały triumfalne tony, coraz silniej roznoszące się i rezonujące w powietrzu.
Ostatnia, finalna oktawa, wybrzmiała jakby ostro, ale i kojąco, kończąc utwór.
Mort odłożył pałeczki pomiędzy czaszki, wyjął ołówek i dorysował kilka ostatnich znaków.
Ćwierćnuta.
Pauza.
Pauza.
Nieudolny rysunek karabinowej kuli…
Rzucił ołówek na ziemię i chwycił pistolet skałkowy. Przystawił go sobie do głowy i pociągnął za spust.
Kilka kropel krwi padło na nuty, pokrywając tytuł w delikatnej mgiełce posoki.
„Danse Macabre”…

środa, 21 maja 2014

Kwant Filozoficzny - Notatki popisarskie

Kolejna opowieść, kolejne notatki popisarskie.

UWAGA! DUŻO NUMERKÓW!

Opowieść Kwant Filozoficzny zaczęła powstawać trzydziestego stycznia dwa tysiące czternastego roku o godzinie siódmej osiemnaście (a więc ledwie dziesięć dni po rozpoczęciu pisania Ramię w ramię, które wtedy było zapewne około strony piątej, na samym początku).
Projekt został odrobinę ruszony, ledwie pierwszy fragment według pierwotnego podziału (kończył się na kolacji w domu Tadeusza), a następnie wystartował znacznie porządniej około piętnastego lub szesnastego fragmentu Ramię w ramię, na stronie dwudziestej pierwszej, kiedy to potrzebowałem chwili wytchnienia od tego samego, nużącego mnie odrobinę tematu opowieści Nowego Świata.
Projekt został zakończony szóstego kwietnia dwa tysiące czternastego roku o godzinie dwudziestej drugiej czterdzieści pięć z pięćdziesięcioma trzema sekundami ;), już sporo po odłożeniu na swoją półkę Ramię w ramię.
Nie warto liczyć dziennego limitu słów, ponieważ opowieść nie powstawała w trybie ciągłym, a przerywanym. Ma natomiast dziewiętnaście stron, dziesięć tysięcy siedemnaście wyrazów i siedemdziesiąt jeden tysięcy czterysta siedemdziesiąt pięć tysięcy znaków, czyli mniej niż połowę objętości Ramię w ramię.
Koniec statystyk.

KONIEC NUMERKÓW

Fabuła

Pomysł powstał… nie jestem pewien. Chyba na podstawie bozonów Higgsa i ogólnie, pola Higgsa, a jego wstępna forma wpadła mi do głowy – jak to bywa – po prostu, bez konkretnej przyczyny. Została szybko zapisana w formie notatki na telefonie, a następnie rozwinięta.
Pierwowzór brzmiał tak (w tłumaczeniu, bo jak to czasem się u mnie zdarza, powstała po angielsku):

Strumień cząstek X ciągle przepływa przez wszechświat i zbiera się na planetach, gwiazdach. Kiedy kumuluje się go wystarczająca ilość, zmienia on stan obiektu, na którym się znajduje (supernowa, czarna dziura, biały karzeł itd.).
Naukowcy odnajdują to, zbierają i zaburzają równowagę i budując gwiazdę lub promień niszczący materię. (? O co mi chodziło? :D).
Zebrane gwiazdy mają nienaturalną grawitację, scalają się i tworzą czarną dziurę – pozostałe cząstki X muszą zostać wykorzystane, by ją zniszczyć.

Jak widać finalny pomysł został znacznie zmieniony, szczególnie od połowy. Nigdy też nie zajrzałem do tej notatki – ledwie przeczytałem pierwsze jej zdanie, cały pomysł do mnie wrócił i na podstawie tego, co wymyśliłem, zacząłem stopniową kreację fabuły taką, jaka została przedstawiona.

Bohaterowie

Nie mamy zbyt wielu bohaterów, tak po prawdzie. Wszystko jest nieco odhumanizowane, jak to winno być w przyszłości podzielonej na kasty, w której maszyna żyje za pan brat z człowiekiem, ale i ogranicza go na wielu płaszczyznach.
Jest Tadeusz, główny bohater, który podczas pisania, choć nie było to zamierzone, przypominał mi trochę Winstona z powieści Orwella 1984 (swoją drogą – polecam), ale w nieco innej rzeczywistości, nie tak antyutopijnej. No i Tadeuszowi udało się wybić ze swojego „stanu”.
Tadeusz to ogólnie ciekawy świata gość, pogodzony ze swoim losem podrzędnego naukowca, lecz wciąż dążący do czegoś więcej. Idealista, a zarazem dość silna osobowość – nie daje się ponieść emocjom i nie pozwala przeżreć się władzy, nawet gdy zostaje jednym z najważniejszych ludzi w korporacji (co jednoznaczne jest prawie ze światem), pozostaje miły dla innych, oraz nade wszystko skromny. W chwili potrzeby potrafi też przejąć stery, opanowując kryzysową sytuację. Człowiek idealny, gdyby tylko nie zapomniał tak szybko o swojej żonie, za którą – co prawda – tęsknił, lecz i nie próbował jakoś szczególnie silnie wpłynąć na swoich przełożonych, by ją sprowadzili.
O Natalii nie wiemy za dużo. To kobieta, która całe dnie spędza w domu. Oddana swojemu mężowi, uległa. Nie wiemy jak przeżyła wieść o rzekomej śmierci Tadeusza – jedyne co wiemy na pewno to fakt, że kiedyś w czasie urzędowania Grota na szczytach korporacji znalazła sobie nowego mężczyznę – czy też był to zawsze jej zamiar, czy też inaczej nie potrafiła sobie poradzić w życiu – sprawa nie jest do końca jasna.
Kolejną ważną postacią jest Martin Hoffman, dowódca pomniejszych misji kosmicznych organizowanych przez tę samą super-korporację. Nie znamy go ze zwyczajnych sytuacji - w opowieści jest zawsze na skraju załamania nerwowego, nie do końca radząc sobie ze sprawami jakie dzieją się w jego departamencie. Postać jest ogólnie słabo przedstawiona, była raczej przyczynkiem do pociągnięcia fabuły, niż kimś, na kim trzeba by budować poważniejszy portret psychologiczny.
Mamy również załogę statku Solar-13 i nie, numer nie jest przypadkowy ;) Poza tym, że to „pechowa” liczba… o tym za chwilę.
Jenna, zdolna techniczka, która zawsze dłubie w układach rozlatującego się statku, Nick, osiłek, który jednak zna się na swojej robocie, oraz „Młody”, Matt, nowicjusz. Nie są dokładniej opisani, stworzyłem ich raczej jako narzędzia wykonujące pewne czynności na statku, niż faktyczne, pełnoprawne postaci.
Na samym końcu mamy Fryderyka Nemgura, tajemniczego właściciela korporacji, który w kluczowym momencie przybywa by poszukać swojego najlepszego naukowca (no, prawie najlepszego, wszak Tadeusz okupuje dopiero DRUGIE piętro… ;). On też przyczynia się do finalnego zniszczenia Ziemi.
Postać miała odgrywać znów, instrumentalną rolę w opowieści, a moim jedynym zamysłem podczas tworzenia dialogu była nonszalancja, poczucie wyższości i pewność, że jest on w stanie rozwiązać każdy problem dowolną ilością gotówki lub zasobów ludzkich, którymi dysponuje.
Jedyną ciekawostką jest tylko samo nazwisko Fryderyka, które jest anagramem słowa „Regnum”, czyli „Królestwo”, naturalnie w pięknym języku Rzymian ;)

A! No oczywiście, jeszcze tajemniczy panowie w czarnych garniturach, tak nieodzowni przy każdym możliwym biznesie związanym z aparatem przymusu. Kilku z nich pokazałem również z nieco bardziej ludzkiej strony, nieco żartobliwej i otwartej, miast tylko profesjonalnej i napiętej (Stefan demonstrujący Tadeuszowi działanie centrali).

Jak się pisało?

Proces twórczy, jak to się pięknie nazywa, przebiegł w kilku etapach zatrzymywanych z różnych przyczyn. Nie było większych problemów z prowadzeniem fabuły, poza jedną „blokadą”, w okolicach szybkiego „przewinięcia” wydarzeń kilka lat naprzód, kiedy to Tadeusz musiał zrobić naprawdę sporo, a ja nie miałem czasu, ni serca, by to wszystko biednemu czytelnikowi opisywać. Sprawa została jednak rozwiązana w ledwie parę dni.

Końcówka jest jak zwykle nieco zbyt pospieszna. Mój odwieczny problem, niedoprowadzania wszystkiego do końca tak, jak się powinno to robić, spokojnie i powoli. Zawsze muszę się pospieszyć i zakończyć z mocną szarżą oraz finalnym wybuchem. Teraz jednak chyba trochę przesadziłem, bo rozsadziłem cały układ Słoneczny :D

Zagadki.

Tego za dużo nie było. W zasadzie jedyną ukrytą sprawą były same liczby, które – jak to zapowiadałem – należały do ciągu Fibonacciego. Każda użyta w opowieści liczba jest elementem ciągu Fibonacciego, a jeśli nie jest, to prosiłbym o wskazanie, bo nie było to zamierzone ;)
Tak, Solar-13 też zawiera w sobie liczbę ciągu. Liczba lat, jaka minęła od mianowania Tadeusza na wyższego naukowca do końca świata, a także innych wydarzeń opisywanych poprzedzających to okropne wydarzenie to też ciąg. Nawet liczba zbiorników tlenu które zostały zniszczone, ocalone, oraz te, które od początku znajdowały się na statku to elementy ciągu.

Jeśli natomiast chodzi o technikalia, których trochę było (jak to przy SF), to dokonałem kilku dość dokładnych obliczeń w miejscach, gdzie było to potrzebne.

UWAGA! NAPRAWDĘ DUŻO NUMERKÓW I FIZYKI!!!

Na przykład tlen potrzebny dla załogi. Z danych znalezionych w jednej z książek odnalazłem informację, że w ciągu minuty człowiek w spoczynku zużywa około 200 mililitrów tlenu. To jest 0,3g/min.
Aby załoga była w stanie przeżyć przez godzinę (trzy osoby), konieczne są 72 gramy tlenu. A w związku z tym, że misja trwać ma jeszcze dwa lata, potrzebują najmniej 1261,44 kg tlenu, by się nie udusić. Naturalnie z pewnym zapasem, bo przy samej końcówce stężenie tlenu będzie zbyt niskie, by można było prowadzić efektywną wymianę gazową.

Biorąc pod uwagę konkretne rachunki dotyczące ilości energii wytwarzanej przy pomocy Grotu P, skorzystałem ze wzoru wyprowadzonego przez Einsteina, który jest nader popularny – E=mc^2.
Według niego jeden gram materii przeprowadzonej w czystą energię da nam:

89 875 517 873 681 764 (kwadrat prędkości światła) * 0,001 (jeden gram) = 89 875 517 873 681,764 = 89,876 teradżuli, czyli 89,876 x 10^12 dżula.

Dla porównania AK-47 wyzwala 2000J podczas jednego strzału. A więc by wyzwolić tę samą ilość energii co jeden gram anihilowanej materii musiałby wystrzelić 44 937 758 936 840 razy (prawie 45 bilionów (10^12).
Biorąc pod uwagę fakt, że masa materiału miotającego wynosi od 1,6 do 1,8 grama w każdym pocisku, potrzeba by około 80 887 966 086 312 gram, czyli prawie 81 bilionów (10^12) gram.

Po przeliczeniu tej energii na kalorie, otrzymujemy natomiast 21 466 407 942 057.395 cal = 21 466 407 942,057 kcal.

Biorąc pod uwagę wartości odżywcze pewnych „potraw”, takich jak hamburger, zawierający 245 kcal, musielibyśmy pochłonąć 87 617 991 sztuk.
Natomiast niepozorne jabłko, zawierające 52 kcal/100g, 520 kcal/kg, zmusiłoby nas do pochłonięcia 41 281 553 kg tego pysznego owocu, by zrównoważyć ilość energii zawartą w jednym gramie materii.

Interesujące, ile energii znajduje się w jądrze atomu, nieprawdaż? ;)

KONIEC NUMERKÓW I FIZYKI

Dalsze losy

Nie przewiduję, głównie ze względu na fakt, że Ziemia przestała istnieć ;) Oczywiście można by stworzyć losy poprzedzające te wydarzenia, albo historię dziejącą się równolegle, czy też zupełnie oderwaną od ram czasowych, lecz na razie nie mam takich planów.

No, długo wyszło.
Do zobaczenia w następnej historii!

Aha! Krótka notka – przechodzę na formę tygodniową, wpisy pojawiać się będą w każdy piątek, niezależnie od dnia miesiąca. Jeśli bym nie dawał rady, najwyżej zrobimy jakąś krótką przerwę (wszak sesja się zbliża), lecz na razie wszystko ma się dobrze.
Pierwszy wpis za tydzień (30 maja 2014), co by nie zasypywać bloga takim natłokiem wpisów.

wtorek, 20 maja 2014

#4 Kwant Filozoficzny

Maszyna stała na stole, połyskując świeżymi spawami. Jenna sprawdzała ustawienie systemów kontroli, a Nick układał na stercie kawałki wyrwane z kadłuba znajdującego się na rufie. Mieszczące się tam magazyny zostały pospiesznie przeniesione do innych pomieszczeń, a pomieszczenie odizolowane, żeby ewentualne uszkodzenie kadłuba nie rozprzestrzeniło się dalej.
 - Młody, przygotuj zasobnik Grotu P – powiedziała Jenna, rozciągając kabel przełącznika.
Według instrukcji Tadeusza na jedną przemianę wystarczyło użycie kilkugramowego kawałka węgla – zmiana objętości spowodowana przejściem ze stanu stałego do gazowego powinna być wystarczająca by nie zwiększyć znacząco stężenia gazu, a zarazem pozwolić na utrzymanie bezpiecznego jego poziomu.
 - No, módlcie się, żeby Tadeusz miał rację – powiedziała Jenna, przykręcając zacisk trzymający węgiel na miejscu.
Zamontowała mały kanisterek, za który posłużyły połączone zapasowe kapsułki mieszające gaz wpuszczany do komory oczyszczania powietrza, a następnie włączyła zasilanie. Wzięła głęboki wdech i delikatnie przekręciła pokrętło.
Zupełnie nic się nie wydarzyło, co zbiło nieco dziewczynę z tropu. Maleńki kawałek węgla począł jednak znikać powoli. Nick przyłożył czujnik do miejsca, w którym następowała przemiana i odcyfrował literki pojawiające się na ekranie.
 - Perfekcyjnie, Jenna. Stężenie tlenu rośnie, choć i pojawia się trochę dodatkowego azotu – powiedział mężczyzna.
 - Najważniejsze że nie robimy fluoru. Padlibyśmy w kilka minut. – Dziewczyna odetchnęła z ulgą i odłączyła zasilanie urządzenia. – Niedługo powinniśmy dotrzeć do orbity docelowej, więc skoro nie zamierzamy umrzeć w ciągu najbliższych tygodni, przygotujmy lepiej sprzęt badawczy.
Atmosfera rozluźniła się nieco, a wszyscy członkowie załogi miast patrzeć z niepewnością na machinę, która właśnie uratowała im życie, wróciła do swoich obowiązków.

 - Przesłony optyczne, czujniki pola magnetycznego, analizatory ruchu mas gazów… Wszystko gotowe. Pamiętajcie, mamy tylko jeden obrót nim proca grawitacyjna wyrzuci nas z powrotem na Ziemię, więc zbierajcie tyle, ile się da – przypomniała Jenna, siadając na swoim miejscu w centrum dowodzenia.
Po przeciwległej stronie pomieszczenia siedział Nick, przełączając staromodne przyciski, które aktywowały kolejne systemy. Drobny chłopak zajął miejsce pomiędzy dwójką współzałogantów, naprzeciwko drzwi, obserwując tylko na monitorach, czy wszystko przebiega tak, jak powinno.
 - I… Pierwsze megabajty danych płyną na dyski twarde – powiedziała Jenna, spoglądając na liczby wyskakujące na ekranie – reprezentację danych, które były właśnie zbierane.
Dziewczyna zmarszczyła brwi, przyglądając się odczytom ze spektrometru badającego skład oraz zawartość procentową pierwiastków i związków składających się na zewnętrzną część Słońca.
 - Nick, ja nie pamiętam czegoś z wykładów, czy nasza gwiazda centralna nie powinna składać się prawie wyłącznie z wodoru – zapytała techniczka uruchamiając program diagnostyczny dla sensorów.
 - Nie, powinna być najmniej ćwiartka helu i trochę metali ciężkich. Co mówią czujniki? – Mężczyzna nie oderwał wzroku od swojego zestawu danych, przyglądając się dziwnym odczytom rozpadu granul.
 - Czujniki, które właśnie skończyłam sprawdzać, wciąż mówią, że tam jest tylko wodór. Nawet jednej cząsteczki czegokolwiek cięższego.
 - U mnie… rozpad granul jest zdecydowanie przyspieszony. Zmiana gęstości ośrodka? To by pasowało do twoich wyników z zawartością pierwiastków.
Jenna wsparła głowę na jednej ręce i zmarszczywszy brwi przyjrzała się czerwonemu wykresowi wskazującego że Słońce składa się tylko z wodoru.
 - Młody, nawiąż kontakt z centrum kontroli. Prześlij im próbki danych.
Najmłodszy członek załogi poderwał się z fotela i pobiegł w stronę trzewi statku.

Tadeusz świętował razem z technikami, którzy pomogli mu przekazać wszystkie plany na Solar-13. Ktoś otworzył szampana i teraz rozlewał go do plastikowych kubeczków, ktoś inny śmiał się w głos, przebijając się ponad ogólny gwar panujący w pomieszczeni kontrolnym. Grot, dumny ze swojej maszyny, a także ze swoich umiejętności improwizowania w trudnych warunkach promieniał, nie dbając o to, że jak równy z równym świętuje z niższymi rangą technikami, którzy nie mieli nawet perspektyw, by kiedykolwiek zostać naukowcami pracującymi na wyższych piętrach.
 - Cisza! Hej, cisza, zaczekajcie! – krzyczał ktoś, próbując przedrzeć się przez hałas. Tadeusz posłyszał jego słowa i odstawiwszy plastikowy kubeczek ruszył w jego stronę.
Ludzie zaczynali powoli cichnąć. Zebrali się w sporym kole wokół jednego z ekranów, na którym koścista twarz jakiegoś chłopaka próbowała przekazać im jakąś informację.
 - Dajcie to na główny ekran, puśćcie od początku całe nagranie – zakomenderował Tadeusz, a ktoś pospiesznie wykonał jego polecenia.
Na dużym wyświetlaczu pojawiła się ta sama twarz, zastygła w pół słowa. Ktoś nacisnął odpowiedni przycisk, a chłopak przemówił.
 - …braliśmy informacje z czujników, które wskazują na bardzo nietypowy skład atomowy Słońca. Przesyłamy dane zaraz po zakończeniu transmisji wprowadzającej. – Twarz znów zamarła, a po chwili w jej miejscu pojawiły się wykresy, stosy liczb oraz grafy pokazujące różne dane zebrane przez sensory zamontowane na Solarze-13.
 - Od kiedy Słońce jest zbudowane tylko z wodoru? – zapytał ktoś z tłumu, przerywając ciszę, jaka zapadła odkąd chłopak przestał mówić.
 - Wysłać transmisję zwrotną z prośbą o kierunkowe zbadanie składu powierzchni. Niech przeskanują wszystko od góry do dołu, wycinkami po kilka tysięcy kilometrów – rozkazał Tadeusz.
Wszyscy powrócili na swoje miejsca pracy, zapominając o świętowaniu. Atmosfera na powrót zgęstniała, lecz Grot panował nad wszystkim, mając wszelką nadzieję, że jego przypuszczenia okażą się błędne.


Tadeusz przeglądał wyniki dokładniejszych pomiarów, gdy drzwi prowadzące do sali kontroli lotów zostały gwałtownie otwarte. Do środka weszło kilkunastu ubranych w czarne garnitury mężczyzn. Wszyscy wyglądali niemal identycznie – postawne byczki pozbawione włosów, z małymi implantami w okolicy kości jarzmowej pozwalające na niemalże niewykrywalną komunikację, w ciemnych okularach jeszcze bardziej odhumanizujących ich sylwetki. Każdy z nich powiódł podejrzliwym wzrokiem po pomieszczeni, a następnie zajął przypisane sobie miejsce, tworząc szpaler wzdłuż wejścia.
Spomiędzy ochroniarzy wyszedł zwyczajnie wyglądający mężczyzna, również ubrany w czarny garnitur, jednak noszący ciemnobordową koszulę, rozpiętą nonszalancko pod szyją. Między ustami ściskał papierosa, pociągając co chwila, rozżarzając co chwila końcówkę do czerwoności.
 - Panie Grot, szukaliśmy pana przez ostatnie kilkanaście godzin – powiedział mężczyzna otoczony ochroniarzami, idąc w stronę techników. Jego eskorta ruszyła sprawnie do przodu, wbijając się w tłum i torując drogę, zabezpieczając jednocześnie drogę, jaką pokonać miał ochraniany.
 - Szukali? Zostawiłem przecież notkę o miejscu mojego pobytu. Poza tym myślałem, że pan Hoffman działał z ramienia odpowiednich podmiotów odpowiedzialnych za…
 - Ćśś… - mężczyzna przyłożył palec do ust, jednocześnie chwytając papierosa. – Ważne, że pana znaleźliśmy. Zna pan jednak odpowiedni zapis w umowie. Opuszczanie piętra bez autoryzacji jest surowo zakazane.
 - Nie wiem kim pan jest, ale uważam, że moje nieplanowane oddalenie się od miejsca pracy podyktowane było… - Tadeusz znów nie skończył, bo mężczyzna roześmiał się w głos.
 - Oczywiście, że pan nie wie, kim jestem. Ja natomiast wiem wszystko o panu, bo… jestem pana pracodawcą i to mój obowiązek.
Podniecone szepty rozległy się wśród techników, a sam Grot wciągnął gwałtownie powietrze i wytrzeszczył oczy. Właściciel centrum naukowego. Nikt z pracowników nigdy nie spotykał właściciela korporacji, dla której pracował – tacy ludzie byli poza zasięgiem szaraczków. Nawet tych najzdolniejszych, przewodzących największym grupom naukowym, właściciel mógł zaszczycić co najwyżej oficjalnym listem z prośbą lub podziękowaniami, naturalnie najpewniej pisanym przez któregoś z asystentów.
 - Panie… panie… - zaczął Tadeusz, ale zdał sobie sprawę, że nawet nie zna imienia mężczyzny, dla którego pracował przez tyle lat swojego życia.
 - Fryderyk Nemgur. Niewielu zna to nazwisko – mężczyzna rozejrzał się po sali, lustrując mrówki, które znajdowały się na samym dnie piramidy, a przez jego twarz przebiegł grymas lekkiego, maskowanego obrzydzenia.
 - Panie Nemgur, myślę że istnieje dokument, z którym mógłby się pan zechcieć zapoznać – Tadeusz postąpił krok do przodu, a jego drogę natychmiast zastąpiła dwójka ochroniarzy. Fryderyk skinął głową, a mężczyźni posłusznie rozstąpili się, pozwalając naukowcowi przejść. Właściciel centrum naukowego włożył papierosa między zęby i przekartkował raport, prześlizgując się wzrokiem po stosach liczb.
 - Na co patrzę? – zapytał, odrobinę niewyraźnie, bo papieros ograniczał jego możliwości prawidłowej artykulacji.
 - To szczegółowe badanie spektroskopowe powierzchni Słońca. W pasie centralnym widać gigantyczną zmianę zawartości helu – pośrodku nie ma go prawie w ogóle – wytłumaczył Grot.
 - No i? – Fryderyk spojrzał wyczekująco na naukowca.
 - No i oznacza to, że w Słońcu przestała z jakichś przyczyn zachodzić fuzja jądrowa. – Tadeusz, widząc niezrozumienie na twarzy mężczyzny, ciągnął dalej. – Co z kolei oznacza, że gdy taki stan się utrzyma, lub zacznie rozszerzać, Słońce wypali cały wodór, a następnie zapadnie się, bo nie będzie miało więcej paliwa. W ciągu kilkuset lat ludzkość zniknie z powierzchni ziemi. Bez słońca nie ma życia, panie Nemgur.
Fryderyk pokiwał delikatnie głową.
 - Jakieś przypuszczenia? – zapytał.
 - Oczywiście. Przypuszczam, że sam wywołałem ten efekt, naturalnie nieświadomie. Myślę, że zbieranie przez nas Grotu P zaburzyło równowagę Słońca, które zapewne od zawsze wykorzystywało Komponent X do przeprowadzania wspomaganej fuzji jądrowej. Oznacza to, ni mniej, ni więcej, że przez te trzy laty szybkiego zbierania Grotu P wyrwaliśmy Słońcu wielki pierścień zdrowej… tkanki.
 - Propozycje rozwiązania problemu? – zapytał rzeczowo Fryderyk, rzucając resztkę papierosa na podłogę i dociskając go wypastowanym na błysk butem.
 - Po pierwsze – zaprzestanie zbierania Grotu P. Po drugie – zwrócenie braków, jakie mogliśmy wyrwać z naszego Słońca. Im szybciej, tym lepiej.
Fryderyk pokiwał głową. Podwinął lewy rękaw garnituru i stuknął kilka razy w monitor wtopiony w jego ciało.
 - Za pięć minut w stronę Słońca ruszą cztery rakiety niosące po trzysta zbiorników Grotu P każda. Będą na miejscu za jakieś pół godziny.
 - Za pięć… co?! – zapytał Tadeusz, marszcząc brwi.
 - Nie sądzi pan chyba, że tak wiekopomne odkrycie w dziejach ludzkości nie mogło zostać przekute w broń. Mieliśmy dalekosiężne, wysokoorbitalne pociski wypełnione Grotem P, które właśnie zostały przeprogramowane tak, by ruszyć na Słońce. Nie ma żadnego problemu, przed obiadem sytuacja zostanie opanowana. Co prawda nie mamy możliwości dalszego sterowania rakietami – paliwo kończy się o osiągnięciu wysokiej orbity, ale wcześniejsze manipulacje są wystarczające, by wycelować.
 - Jezu… Ile Komponentu X tam władowaliście?
 - Po czternaście kanistrów na głowicę. Skoncentrowany ładunek uwalniany automatycznie po osiągnięciu odpowiedniego pułapu. Nie powinno być z tym większego problemu, nasza kochana gwiazda zapewne roztopi poszycie odpowiednio wcześnie, nie będą potrzebne dodatkowe zapalniki.
Tadeusz stał jak wryty, wpatrując się we Fryderyka. Analizował wszystkie możliwe sytuacje, przeprowadzał szybkie obliczenia w myślach, analizując rozkład wysyłanego ładunku. Wynik wciąż wskazywał na jedno. Niekompetencja jednego człowieka, który odważył się wyrwać naturze jej najcenniejszy skarb, a następnie kolejna doza pochopności doprowadzić miała…
Grot spojrzał na przeciwległą ścianę i powolnym krokiem ruszył w stronę wyjścia.
 - Dokąd się pan wybiera? – krzyknął za nim Fryderyk, podpalając kolejnego papierosa.
 - Idę pożegnać się z żoną – odpowiedział naukowiec, nie zatrzymując się.
 - Jest pan objęty klauzulą poufności, nie może pan opuszczać centrum na…
 - W dupie mam waszą klauzulę poufności, która za nie więcej niż pół godziny obróci się w pył podczas supernowej, którą nam zgotowaliście! – wybuchnął Tadeusz, odwracając się. Wszyscy obecni wstrzymali oddechy.
Grot nie zamierzał kłopotać się wyjaśnieniami. Zostało mu kilkadziesiąt minut życia i nie zmarnuje nawet sekundy na te ścierwa, którymi skrycie od tak dawna gardził. Przez trzy lata odmawiali mu chociażby wideorozmowy z jego żoną, zniszczyli każdą sferę jego życia poza czysto zawodową chęcią do rozwoju. Dopiero teraz zaczynało do niego docierać jak wiele stracił, choć do tej pory wciąż uważał, że tak wiele zyskał.
 - Nie było warto… - szepnął, wychodząc przez oszklone drzwi.


Tadeusz siedział w wagonie, nerwowo spoglądając na zegarek. Ludzie patrzyli się podejrzliwie na jego fartuch znaczony czerwonymi łatami wszytymi na ramionach, lecz nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Chciał tylko dotrzeć do domu jak najszybciej był w stanie.
Kolej zaczynała zwalniać, przypominając naukowcowi o dawnych czasach, w których codziennie musiał doświadczać nieprzyjemnego przewracania się narządów na drugą stronę.
Wyskoczył przez na wpół otwarte drzwi i biegiem ruszył w stronę swojego domu. Zerknął na zegarek. Znając przypuszczalną prędkość pocisków wysokoorbitalnych Grot mógł obliczyć, że ładunek zostanie dostarczony na Słońce nie dłużej niż w godzinę po wystrzeleniu. Co dawało mu niecałe dwadzieścia minut na dotarcie na pięćdziesiąte piąte piętro. Winda jak zwykle została zatrzymana gdzieś na samej górze, więc musiał czekać, nim ta odpowie na jego wezwanie. Ruszenie po schodach nie wchodziło w rachubę – po pierwsze nigdy nie dostałby się na swoje piętro w tak krótkim czasie. Po drugie – z tego co pamiętał klatka schodowa na wysokości trzynastego i trzydziestego czwartego piętra była zawalona, co uniemożliwiało pieszą wędrówkę.
Winda wreszcie dojechała, więc wszedł do środka i wdusił odpowiedni przycisk. Liny zgrzytnęły, a wysłużony silnik zaczął  wciągać swój ładunek z żółwią prędkością. Tadeusz zerknął na zegarek.
Trzynaście minut i osiem sekund.
Pięćdziesiąt trzy mignęło za szybką… Pięćdziesiąt cztery… Pięćdziesiąt pięć. Naukowiec pchnął drzwi i ruszył w stronę drzwi oznaczonych numerem cztery tysiące sto osiemdziesiąt jeden. Zamek szczęknął, Grot wszedł do środka i od progu krzyknął:
 - Natalia! Natalia, jesteś tu?
Ktoś zerwał się w pokoju obok i stanął w przejściu. Mężczyzna ubrany we flanelową koszulę i luźne dresowe spodnie zlustrował dziwnego przybysza od stóp do głów, niepewny jak ma zareagować. Z drugiego pokoju po chwili wyszła żona naukowca. Gdy tylko go ujrzała, ukryła twarz w dłoniach i zaczęła płakać.
Osiem minut…
 - Co tu się dzieje? Kim jesteś? – zapytał Tadeusz, zwracając się do mężczyzny.
 - Mogę zadać to samo pytanie, gościu… - powiedział facet przez zatkany nos. Nie wydawał się chory, więc to zapewne trwałe uszkodzenie na jego koślawej facjacie było odpowiedzialne za taki stan.
 - Jezu, Tadeusz… Powiedzieli mi, że nie żyjesz…
Grot pokręcił głową. To wszystko nie mogło się dziać naprawdę. Czy oni mogliby… Czy oni…
Tadeusz pomylił się w obliczeniach.
Rakiety, ściągane grawitacją Słońca dotarły na miejsce szybciej, uwalniając niewyobrażalne ilości Grotu P na jego powierzchnię, wymuszając przyspieszoną przemianę pierwiastków. Wielki pas ołowiu, w jaki zamienił się długi pas gwiazdy zdestabilizował pole grawitacyjne ciała niebieskiego i sprawił, że zaczął się ona zapadać, pochłaniając resztę masy, z jakiej był zbudowany, tworząc masywną czarną dziurę.
Ostatni promyk światła dotarł na Ziemię osiem i pół minuty później, tylko po to, by po chwili szarpnąć nią porządnie, wsysając ją do swojego centrum grawitacyjnego. Katastrofalne trzęsienia ziemi rozrywające skorupę, roztopiona skała zalewająca miasta, lasy, wylewająca się do parujących oceanów nie zdążyła zabić wszystkich ludzi. Ci szczęśliwcy, którzy przeżyli pierwszą falę katastrof zniknęli w horyzoncie zdarzeń czarnej dziury, do niedawna zwanej jeszcze Słońcem.


Tadeusz zginął szybko i bezboleśnie, choć serce naukowca zostało rozerwane na kilka sekund przed tym, jak jego ciało uległo niesamowitemu rozciągnięciu podczas przechodzenia przez punkt, z którego nawet światło nie jest w stanie uciec.